Bóg umarł – stwierdził filozof. A może odszedł? – zapytała Kossakowska. I postawiła BezPańskie anielskie zastępy w obliczu Armagedonu. Drugie, poprawione wydanie „Siewcy Wiatru” pani Kossakowskiej z 2007 roku wpadło w moje ręce niedługo po premierze i na stałe zagościło w mej domowej biblioteczce. Do wyboru miękka lub twarda okładka - kierowana własnymi upodobaniami wybrałam tę pierwszą. Od tego momentu zaczęła się rodzić moja sympatia dla twórczości pisarki, jak również dla Fabryki Słów, bo to jej nakładem wydano ów tytuł. Ten, jak i kilka innych, których jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Gabriel, Michał, Razjel, Lucyfer, Rafał… imiona brzmią znajomo? Pewnie tak, bo większość z nas była, lub jest nadal, wychowywana w chrześcijańskiej tradycji, z której autorka czerpie pełnymi garściami. Jednak to tylko jedno z niewielu podobieństw, jakie łączy książkę z religią. Powieść jest niezwykle barwna i pomysłowo skonstruowana. Autorka wprowadza nas w świat Nieba o siedmiu kręgach zamieszkanego przez anioły, Głębi (odpowiednik Piekła) zamieszkanej przez demony oraz dzielącego je Limba – czegoś w rodzaju neutralnego gruntu, zajmowanego zarówno przez tych „złych, jak i dobrych”. W książce nie brakuje humorystycznych wstawek, niewielkiego wątku romansowego, scen batalistycznych oraz zakrojonej na szeroką skalę polityki. Najbardziej jednak rzuciło się mi w oczy to, że „Siewca…” tak bardzo dotyka wyobrażenia życia, problemów i słabości mieszkańców zarówno Królestwa, jak i Otchłani. Głównym bohaterem książki jest Daimon Frey, Anioł Zagłady, nazywany również Karzącą Ręką Pana czy Abbadonnem, Niszczycielem Światów. Wokół niego skupiają się pomniejsi (nie oznacza to wcale, że mniej ważni!) bohaterowie, wymienieni nieco wcześniej z imienia. U Kossakowskiej na próżno szukać "klasycznych" cech aniołów. Ciężko je nazwać typowo dobrymi, bo ich opis mocno rozbiega się z tym znanym nam z Biblii. Można je zabić, zranić, torturować, szantażować czy sprawić, że wpadną we wściekłość. Są też pełne ludzkich namiętności i słabości. Także obraz zła odbiega od standardu, jednak jaki jest – a jest naprawdę interesujący – warto się przekonać samemu i sięgnąć po książkę. Dla przykładu Lampka, czy też Lucyfer, jest tutaj postacią co najmniej tragikomiczną, zmanipulowaną i nieszczęśliwą na swoim wygnaniu. Mimo mego zachwytu książką, nie pozostałam ślepa na pewne braki lub w tym przypadku nadmiar pewnych rzeczy. Mowa tu o polityce, która stanowi wprowadzenie do głównego wątku, czy też właściwie prologu. Wydarzenia w książce rozgrywają się kilka tysięcy lat później, w naszych czasach. Dowiadujemy się, że Pan odszedł, zostawiając swoje "ptaszyny" samym sobie i dając im wolną wolę. Zabrał jedynie serafinów, ulubionego Metatrona i swą Panią – nikt jednak nie wie, gdzie się udał, ani co było przyczyną. Aby ukryć ten niewygodny fakt, zawiązany zostaje spisek z Lucyferem. Jednak nie wszystko dzieje się według planu, czego oczywiście można było się domyślić. Razjelowi ginie Księga Tajemnic, a szalone Bestie ze Sfer Poza Czasem, głoszące rychły koniec świata i siejące nieopisany zamęt, pojawiają się w Królestwie. Nadchodzi również tytułowy Siewca Wiatru, uosobienie zła. W tym momencie do gry wchodzi Frey i rozpoczyna się ciąg mniej lub bardziej zabawnych wydarzeń związanych z usilnymi próbami utrzymania władzy przez archaniołów, jak i powstrzymania Armagedonu. Na scenie pojawia się kaleki komandos Synów Gehenny, Drago Gamerin. Czytelnicy, którzy mieli przyjemność czytać opowiadania autorki, poznali go już wcześniej. Wysłany zostaje on z misją odzyskania Księgi Tajemnic, która (chroń Panie!) nie może dostać się w niepowołane ręce, w których będzie bardzo skuteczną bronią. Ów wątek jest przyjemną odskocznią od spraw "góry" i pełnego dramatyzmu bohatera, którym jest jak dla mnie Daimon. Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Mamy tu dynamiczne zwroty akcji (jak choćby strzelaninę w gospodzie czy opisany w prologu szaleńczy galop Daimona przez niebiańskie kręgi), a problemy i dylematy pobocznych postaci sprawiły, że gnana ciekawością nie mogłam się oderwać od lektury. Świat przedstawiony w powieści został wykreowany starannie, co rekompensuje nieco przewidywalną fabułę. Nie przeczę, że nie jest ona momentami interesująca i wciągająca, ale mimo wszystko sztampowa. Bohater, który najbardziej utkwił mi w pamięci? Asmodeusz, Zgniły Chłopiec, który w wódce, cynizmie i luksusie próbuje utopić samotność i bark sensu życia. Tak właśnie został opisany przez jedną z postaci występujących w książce. Na tym jednym przykładzie możemy się przekonać, że aniołowie Kossakowskiej stanowią psychologiczny portret ludzkich charakterów i ich uczuć. Chciałam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która mnie ujęła - mianowicie o grafikach zdobiących karty książki. Czarno-białe, rodem ze starych, zadymionych lokalów, bardzo skutecznie uprzyjemniają lekturę i cieszą oko. Również ilustracja z okładki zasługuje na uznanie – anioł odziany w skórzaną kurtkę, z ponurą miną (niczym prawdziwy niegrzeczny chłopiec), trzymający nonszalancko zakrwawiony mieczem i na dodatek posiadający opancerzone skrzydła. Krótko mówiąc, nie można nie zwrócić na niego uwagi. „Siewca Wiatru” jest książką ciekawą i skutecznie pożerającą czas. Niecałe dwa dni zajęło mi pochłonięcie 651 stron, jak i stwierdzenie, że sporo czasu minie, zanim ponownie po nią sięgnę. Jednak warto ją przeczytać, choćby dla tego jednego razu.