Patrząc na okładkę debiutanckiej powieści pani Marii Ulatowskiej pt. „Sosnowe dziedzictwo”, do głowy przychodził mi „Dom nad rozlewiskiem”. Co prawda nie czytałam książki, ale oglądałam serial, który bardzo przypadł mi do gustu, dlatego z wielką ochotą i ukrytymi nadziejami dotyczącymi tej pozycji, zabrałam się za czytanie. Moją uwagę natychmiast zwrócił napis widoczny na górze okładki: „W życiu przeznaczenie czasem czeka ukryte pod doniczką paprotki. […]. Historia, o której pomyślicie: chciałabym, żeby była moja…”.
Główną bohaterką jest Anna Towańska - kobieta o niesamowitej urodzie, pełna uroku i wdzięku, dzięki któremu potrafi zjednywać sobie ludzi. Książka opisuje jej historię, która jest dość niesamowita. Pewnego dnia dowiaduje się, że jest dziedziczką dworku „Sosnówka”. Pełna nadziei, a zarazem obaw wyjeżdża z Warszawy do małego miasteczka, gdzie znajduje się jej „nowy” dom. Tak naprawdę „Sosnówka” wymaga dużego wkładu pieniędzy, bo przez długi czas stał niezamieszkany. Na miejscu przygarnia schorowanego psa, poznaje przystojnego weterynarza, parkingowego Dyzia, który od razu zaczyna darzyć sympatią młodą i pełną uroku spadkobierczynię opuszczonego dworku oraz wiele innych mieszkańców tego jakże uroczego miasteczka.
Książka jest napisana prostym i zrozumiałym językiem, który wciąga od pierwszych stron. Trudno jest się od tej historii oderwać, jednak najbardziej zaciekawiały mnie fragmenty, które są zawarte w oddzielnych rozdziałach. Dotyczą one drugiej wojny światowej, tego co działo się z przodkami bohaterki i jak to się stało, że Sosnówka trafiła właśnie do niej. Nigdy nie pałałam wielką miłością do książek opisujących czasy wojny, bo nie wydawały mi się na tyle wciągające, dlatego ze zdziwieniem odkryłam, że najbardziej podobają mi się właśnie fragmenty opisujące życie wcześniejszych krewnych Anny w Warszawie, w czasie powstania warszawskiego. Jest ich stosunkowo niewiele w porównaniu z ilością stron książki, więc osoby które nie lubią czytać o tego typu wydarzeniach mogą być spokojne, a może tak jak ja – przekonają się do nich?
„Sosnowe dziedzictwo” ma bez wątpienia w sobie wiele uroku i potrafi oczarować czytelnika od pierwszych stron, jednak posiada również wady. Najbardziej w książce denerwował mnie fakt, że autorka stworzyła bohaterkę, która jest istnym ideałem kobiety – piękna, pełna wdzięku i uroku, zdobywająca po krótkiej konwersacji serce każdej osoby. Przez tego typu bohatera, pozycja traci urok, robi się sztuczna i nierzeczywista, bo przecież nie można spotkać takiego ideału – przynajmniej ja nigdy nie spotkałam.
Opisana historia jest według mnie za bardzo wyidealizowana, bo przecież życie na ziemi tak nie wygląda. Nic nie układa się dobrze od tak, nikt nie zrobi dla nas niczego za darmo, nawet za olśniewający uśmiech. Być może pozycja wygląda tak, a nie inaczej, bo jest pierwszą powieścią napisaną przez panią Marię, która marzy o życiu na wsi, przy otoczeniu drzew i samej natury? Myślę, że autorka wczepiła w tą książkę trochę swoich niespełnionych - jak na razie – marzeń i z tego powodu opisane tam miejsca oraz sama bohaterka są tak idealne.
„Sosonowe dziedzictwo” mimo wszystko polecam wszystkim bez wyjątku! Książka moje serce podbiła i co najważniejsze, ze wszystkimi bohaterami bardzo mocno się związałam. Jest to historia wzruszająca, pełna wewnętrznego światła, która pozwala wierzyć, że może ktoś znajdzie zaginiony testament i tak samo jak bohaterka otrzymamy dom w przepięknym miejscu, które znajduje się z dala od miastowego gwaru i brudu – przynajmniej ja mam teraz taką nadzieję. Na koniec dodam, że z niecierpliwością czekam na drugą część pt. "Pensjonat Sosnówka", której premiera będzie dopiero w maju.