Krótka, zwięzła i całkiem sprawnie napisana, rozrywkowa powieść fantasy, okraszona wątkami kryminalno-dochodzeniowymi, lecz bez żadnych oryginalnych pomysłów. Sympatyczni bohaterowie z odpowiednim bagażem ciężkich przeżyć i kontrastowymi charakterami, zapewniającymi napięcie i humor w treści książki. Niestety, sprawia to też, że są oni dokładnie tacy sami jak postaci w dziesiątkach innych powieści fantasy. Autor nie próbuje osiągnąć absolutnie niczego nowego pod względem literackim, tylko korzysta ze sztampowych wzorców i schematów książek przygodowych, by poskładać z nich kolejną powtórkę z lubianego przez czytelników rodzaju rozrywki. W sumie jego wysiłki trzeba ocenić pozytywnie, przede wszystkim dzięki przemyślanej konstrukcji powieści i braku nadmiarowych wypełniaczy fabularnych . Wszystkie elementy powieści sprawnie składają się w satysfakcjonujące zakończenie, zgony przytrafiają się tym postaciom, którym powinny się były przytrafić a przygody bohaterów są wystarczająco emocjonujące. Peter Flannery po prostu wie, co należy umieścić w książce, by zyskać sympatię czytelników, bo te same elementy sprawdziły się w dziesiątkach innych powieści fantasy. I udało mu się to lepiej niż w jego poprzedniej powieści "Mag bitewny", dzięki czemu książkę przeczytałem z satysfakcją i zainteresowaniem, chociaż bez irytacji też się nie obeszło. Zwłaszcza w przypadkach, w których autor wykazał się skrajnym lenistwem w opisywaniu mechanizmów kształtujących opisywany świat. Dotyczy to choćby skrajnie prymitywnych opisów magii, która u Flannery'ego polega na wytwarzaniu "pól siłowych", promieniach strzelających z wybranych organów i amuletach, dogodnie robiących dokładnie to, co jest potrzebne w fabule.
"Decimus Fate i talizman marzeń" to także ewidentnie początek dużo większej całości. Nie chodzi mi tu tylko o drugi tom cyklu, który Fabryka Słów właśnie wydała. Autor strategicznie rozmieścił w pierwszym tomie cyklu liczne wzmianki o tajemnicach z przeszłości głównych postaci i z pewnością ma zamiar zrobić z nich użytek w przyszłości, jeśli cykl odniesie sukces. Jest ich na tyle wiele, że w moim przekonaniu starczy na kilkanaście tomów. I to jest chyba najbardziej przerażająca informacja dotycząca tego cyklu i całej literatury fantasy, która coraz częściej zajmuje się wielotomowym połykaniem własnego ogona zamiast tworzeniem oryginalnych wizji. Trzeba jednak przyznać, że w pierwszym tomie Pater Flannery domknął przyzwoicie główne watki i wybaczyć mu, że w ramach zabiegów marketingowych dodał na końcu bezpośrednie wprowadzenie do fabuły następnego tomu. Może miał rację? W końcu zamówiłem już w księgarni następny tom, żeby przekonać się czy będzie to jedynie ścisła kontynuacja sprawdzonych rozwiązań, czy może jednak coś bardziej obiecującego.
Warto jeszcze dodać, że z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn Fabryka Słów zdecydowała się akurat ten cykl wydawać w twardych okładach zamiast typowych broszurowych lub zintegrowanych. Nie jest on szczególnie prestiżowy i pozostaje mi uznać, że niezbadane są decyzje marketingowców.