28 czerwca 2005 roku wydawnictwo Tytuł udostępniło światu „Żonę prezydenta” Stefana Chwina. Pacjent szpitala psychiatrycznego spisuje na kartce dobrze zaostrzonym ołówkiem firmy Ranson z Connecticut z różową gumką na końcu historię kobiety, którą poznał. Ów pacjent był tłumaczem wojskowym współpracującym z Biurem Ochrony Rządu, a kobieta, której historia została spisana, była żoną polskiego prezydenta, który zostawił ją i wszedł w legalny związek homoseksualny. Do tego wszystkiego autor wrzuca jeszcze aferę pedofilską, manipulacje sekt, ataki terrorystyczne i aferę paliwową. Fabuła powieści wydaje się szalona. Jak gdyby autor połączył jeden tydzień wydarzeń na świecie i utworzył z nich fabułę. Chwin łączy, miesza różne wydarzenia i oddaje czytelnikowi pełen niespodzianek kociołek Panoramixa. Fantazji w wymyślaniu fabuły Stefanowi Chwinowi mogłaby pozazdrościć sama Agata Christie. Autor niemal boleśnie celnie przedstawia sztuczny świat pokazywany w telewizji. Nagranie medialne ze ślubu prezydenta z jego przyjacielem, służące w szantażowaniu głównej bohaterki, wydaje się być urządzone z równie wielkim rozmachem co królewski ślub Williama i Kate. Autor sugeruje, że wydarzenia za szklanym ekranem mogą być prawdziwe lub kreowane niczym sztuka teatralna. Ciężko więc ocenić czy wielka impreza towarzysząca zaślubinom prezydenta ze swoim przyjacielem była jedynie doskonale wykreowanym przedstawieniem czy zasugerowaniem, że polskie społeczeństwo już niebawem będzie gotowe na legalizację związków homoseksualnych. Sam autor nie pomaga zrozumieć akcji książki. Sugeruje on, że kolorowe wydarzenia z telewizora nie zawsze muszą odpowiadać rzeczywistości. Człowiek zatrzymuje się i mając w pamięci film Petera Weira „Truman Show” zastanawia się czy otaczający go świat jest prawdziwy.
Chwin porusza też nieprzemijająco modne nawiązania do chrześcijaństwa, stawiając czytelnika przed dylematami dotyczącymi Jezusa. Czy dziś, gdyby stanął przed nami człowiek obwieszając się jedynym bogiem gotowym za nas umrzeć, to czy mu uwierzylibyśmy czy raczej przybili go do krzyża? Autor wprowadza postać Mistrza, który jest guru sekty. Ma on swoich wyznawców, którzy wierzą, że gdy go dotkną, wszystkie choroby znikną, a ich samych czeka wieczne szczęście. Świat oskarża Mistrza o współpracę z rosyjską mafią, pedofilię i wszystkie inne działania, które sprawią, że ten człowiek trafia prosto do więzienia. Oskarżono Mistrza podobnie jak kiedyś oskarżono Jezusa. Zmieniono jedynie oskarżenia na bardziej współczesne. Bo kimże naprawdę jest Mistrz? Czy oszustem przybierającym stroje proroków czy może prawdziwym mesjaszem? Czy udałoby nam się rozpoznać jedynego Zbawiciela w tłumie innych ludzi?
W powieści uderza trafność, z jaką Stefan Chwin opisuje otaczającą nas rzeczywistość. Autor wyciąga z worka różności wszystko to, czym żyją dzisiejsze czasy. Skandale, afery i polityka są tym, czym karmią nas współczesne media. „Żona prezydenta” składa się z ciemnych stron świata, gdzie króluje nieszczęśliwa miłość, rozpacz, śmierć i krzywda.
Tekst mimo upływu prawie 10 lat zachował aktualność. Niestety. Telewizyjne wiadomości wspierane internetowymi serwisami informacyjnymi wciąż bombardują ogromem złych wiadomości. I choć Chwin pisząc swą powieść czerpał z wydarzeń poprzedzających rok 2005, wcale nie odnosi się wrażenia, że sprawy opisywane są dalekie i obce. Wręcz przeciwnie. To nasze dzisiaj.
„Żona prezydenta” jest naszą polską wersją „Cząstek elementranych” Houellebecqa. W dziele Chwina równie drastycznie została opisana współczesna cywilizacja, która zmierza (jeśli wierzyć obu autorom) ku absolutnej samozagładzie. I choć Chwin jest dużo bardziej wysublimowany i delikatny niż jego francuskojęzyczny kolega, nie zmienia to faktu, iż „Żona prezydenta” tak bardzo uwydatnia niedoskonałości współczesnego społeczeństwa, pogoń za sensacją, kłamstwo, że aż przykro do szpiku kości.
Stefan Chwin opisuje ludzką historię poprzez łączenie różnych wydarzeń na świecie. To ciekawa próba sprawdzenia, co by się stało, gdyby wszystkie wydarzenia opisywanie w wiadomościach nagle zaczęły osaczać jedną osobę. Wniosek nie jest zaskoczeniem: nic dobrego.
Klaudia K.