Prawdziwą wielkość zdobywcy pokazał światu Ernest Schackleton, który nie wygrał wyścigu o biegun południowy, jego wyprawy w ogóle cechowały się nieszczęściem, lecz miał siłę porzucić własne ambicje, żeby jego ludzie (każdy jeden) cali i zdrowi mogli wrócić do domu. Żaden z wielkich polarników nigdy czegoś takiego nie dokonał. Chwała i cześć!
Aby uczcić pamięć Schackletona, wnuk jednego z jego marynarzy, Henry Worsley, wybiera się na wyprawę jego śladem. Ta książka o tym traktuje, poniekąd. No bo Worsley później samodzielnie wyrusza, aby jako pierwszy człowiek przejść Antarktydę piechotą - bez asysty. Ta książka o tym również traktuje, poniekąd.
No więc o czym tak naprawdę jest ta "Biała ciemność"? O niepojętej obsesji. O tym, jak dziwnym zwierzęciem potrafi być człowiek. O czerpaniu z życia pełnymi garściami na swój sposób i to tam, gdzie większość z nas nie miałaby odwagi się znaleźć. Bo daleko i cicho, bo pusto i zimno. Bo niebezpiecznie. Bo brak zasięgu. Tytułowa biała ciemność jest więc opowieścią o magnetycznej sile przygody i osamotnienia. Niektórzy ludzie już tacy są, że usiedzieć nie mogą i ciągnie ich tam, gdzie im mniejsze towarzystwo, tym lepiej się czują. Taki właśnie był Henry Worsley, brytyjski wojskowy, który jednocześnie boksował, kolekcjonował różne różności, jeździł po świecie, fotografował i palił cygara, co zresztą widać na okładce. Gęba strzaskana mrozem, ząb stracony podczas próby zjedzenia batonika przy sześciuset stopniach na minusie, normalnie katastrofa, ale grymas radości jest. Iskierka w oczach też, co widać nawet zza lustrzanych szkieł okularów polarnych.
W "Białej ciemności" więcej jest ciekawych fotografii. Autor do tego bardzo sprytnie o tym wszystkim opowiada. Robi to zwięźle, dzięki czemu jego książka jest krótka i precyzyjna. Pochłonąłem ją szybko, w kilku raptem susach i nawet nie zdążyłem się dobrze obrócić, a skończyła się ta wycieczka. I to tu leży największy paradoks "Białej ciemności". Super, że jest zwięzła i krótka, a jednocześnie tak strasznie mi żal, że nie mogę poczytać sobie więcej. Chyba zacznę więc od początku...