Nie szukaj szczęścia, ono odnajdzie cię samo…
Przygoda z książką „Szczęściarz” była moim pierwszym spotkaniem z jej autorem. Wcześniej dużo słyszałam na temat jego książek, jednak nie wiedzieć czemu, nigdy nie miałam odwagi czy tez chęci na przeczytanie ich. Jednak kiedy koleżanka podrzuciła mi „Szczęściarza”, postanowiłam w końcu sięgnąć po twórczość Sparks’a.
„Szczęściarz” jest opowieścią o Loganie Thibault, który w swoim życiu miał naprawdę sporo szczęścia. Będąc na misji w Iraku znajduje zdjęcia kobiety, po które jednak nikt się nie zgłasza. Dziwnym trafem owe zdjęcie trafia do jego kieszeni i z miejsca okazuje się, że jest dla niego talizmanem szczęścia. Początkowo Logan nie wierzy w to, jednak jego najlepszy przyjaciel Victor zapewnia go, że coś w tym musi być.
Po niefortunnym wypadku, gdzie ginie jego przyjaciel, Logan postanawia odszukać kobietę ze zdjęcia. Wyrusza w pieszą wyprawę ze swoim owczarkiem Zeusem i razem docierają do Hampton. Na miejscu poznaje bliżej Elizabeth, znaną bardziej jako Beth, która okazuje się mieć syna i niezdrowego na umyśle byłego męża. Logan zatrudnia się u babci Beth i z czasem nawiązuje się między nimi uczucie. Jednak tym razem szczęście mężczyzny może zakłócić konflikt z Claytonem, który wciąż czuje coś do swojej byłej żony, nie chce dopuścić do niej żadnego obcego mężczyzny. A już zwłaszcza kogoś, kto zdążył zaleźć mu za skórę…
Po przeczytaniu ostatniej strony byłam po prostu mile zaskoczona, a także zawiedziona, że tak późno zaczęłam czytać twórczość Sparksa. Udało mu się mnie przekonać do siebie. Fabuła „Szczęściarza” okazała się dosyć zwyczajna, a jednak posiadała w sobie coś, co sprawiało, że nie można się było oderwać. Mnóstwo opisów, retrospekcji z udziałem głównego bohatera wydały mi się na początku nudne, jednak z czasem okazały się nie dość, że przydatne, to tak ciekawe, że zaczęłam je lubić. Były one potrzebne, żeby zrozumieć punkt widzenia bohatera. Autor postarał się bardzo dobrze, dzięki czemu nie powstawały żadne konflikty w czytaniu. Wszystko szło płynnie.
Bohaterowie również na pierwszy rzut oka są zwyczajni. A jednak każdy w nich miał w sobie coś, co sprawiało, że czytelnik po prostu z miejsca sympatyzuje się z nimi. Osobiście polubiłam Logana za jego upór i praktyczne podejście do świata, Beth za cierpliwość i delikatność, Nanę (babcię Beth) za ciekawe komentarze i cięte riposty. Wszyscy posiadali ciekawe cechy, które nadawały im wyrazistości, nie koniecznie pozytywne. Na przykład taki Clayton… Jego rozumowanie doprowadzało mnie niekiedy do białej gorączki, wkurzał mnie i to dosłownie. Bo jak taki dorosły facet, w dodatku policjant, miał rozumowanie godne pięciolatka? Uch…
W stylu Sparksa można dopatrzeć się wielu pozytywnych elementów. Jednym z nich są barwne opisy, niezbyt długie, ale za to często występujące. Ja osobiście lubię, kiedy autor nieprzesadzenie stosuje sporo opisów, wtedy mam dokładne rozeznanie w otoczeniu, bohaterach i całej fabuły. W końcu to one budują książkę. Poza tym ten styl ma w sobie coś różnorodnego: z jednej strony czytam zwyczajny opis, a z drugiej czytam go tak zaciekle, jakbym chciała go pochłonąć. Ma w sobie ten magnetyzm, który przyciąga mnie do siebie w każdej wolnej chwili. Dzięki temu przeczytałam „Szczęściarza” w jeden dzień i kawałek poranka.
Podsumowując, książka naprawdę godna polecenia. Historia niebywała, ciepła, pełna mniej lub bardziej zaskakujących momentów. Końcówka ostatecznie zaskakuje, ja do ostatniego zdania nie byłam pewna, który z panów zginął. Trzyma w napięciu. Myślę, że nie tylko miłośnicy Sparksa odnaleźliby się w tej historii. Ja zaryzykowałam, nie znając autora. A teraz mam pewność, że nie raz jeszcze spotkam się z nim i jego książkami. A w szczególności z „Szczęściarzem”.