Zamysłem autorki było pokazanie jak człowiek radziecki, homo sovieticus, zareagował na pierestrojkę i to, co wydarzyło się w Rosji po pierestrojce. Autorka wysłuchała dziesiątki dramatycznych i poruszających opowieści ludzi, którzy zostali ciężko doświadczeni przez komunizm, a demokracja nie przyniosła im nic lepszego. Aleksijewicz wybierała rozmówców według specjalnego klucza. Jak pisze: „Szukałam tych, którzy na stałe przyrośli do idei, wchłonęli ją w siebie tak, że już nie dało się jej z nich wyrwać – państwo stało się ich całym światem, zastąpiło im wszystko, nawet własne życie.”
Nietrudno przewidzieć, że pierestrojka i nowe czasy są dla tych ludzi olbrzymim rozczarowaniem. Zubożali, wegetujący na marginesie, a najważniejsze, że czują się zupełnie niepotrzebni, bo idea dla której żyli umarła, główna idea teraz to bogacenie się, pieniądz, dziki kapitalizm. Z drugiej strony mają swoją ułomną wolność, mają inne życie, ale go nienawidzą. Typowa wypowiedź: "Nienawidzę Gorbaczowa za to, że ukradł mi ojczyznę. Paszport radziecki przechowuję jako najcenniejszą rzecz. Tak, staliśmy w kolejkach po zsiniałe kurczaki i zgniłe kartofle, ale to była nasza ojczyzna. Kochałem ją."
Trudno mi zrozumieć tych ludzi, bo w czasach komuny strasznie dostali w tyłek, a dalej za komuną płaczą i odczuwają nostalgię. Typowy przypadek: Jelena Juriewna, pracownik partyjny, jej ojciec dostał się do niewoli w wojnie Sowiecko-Fińskiej w 1940r, po wymianie jeńców Sowieci posłali go do obozu na 6 lat; obóz zniszczył mu zdrowie i złamał życie. Potem poznała powszechne donosicielstwo, i braki: „Gdzie się podziało mleko? Mięso? Do dzisiaj nie wiem, gdzie to wszystko się podziewało. Mleko kończyło się w godzinę po otwarciu sklepu. W porze obiadu sprzedawcy stali już za wymytą do czysta ladą.” A mimo tego nienawidzi obecnego ładu, tęskni za komuną. Takich historii jest w książce wiele, niektóre nawet bardziej dramatyczne. Jak to wyjaśnić? Trzeba tu pewnie psychologa lub psychiatry, bo dla mnie to niepojęte.
Książka po pewnym czasie nuży, opowieści się powtarzają, okropieństwa realnego komunizmu i rosyjskiego kapitalizmu bledną. Za dużo opowieści szanowna noblistka wrzuciła do jednego tomu, liczącego ponad 500 stron. Polski reporter, taki Tochman czy Szczygieł zmajstrowałby z tego 150 stron robiących wstrząsające wrażenie, a tak czytelnik się nuży i obojętnieje. Niemniej dostajemy ciekawe świadectwo stanu sowieckiej duszy po upadku Sowietów, dalej dusza cierpi i dalej jest bita z różnych stron.