Co to był za SLOW burn!
Bez wątpienia Zapata jest nazywana mistrzynią slow burn, ale czy tym razem nie było zbyt powolnie?
Garcie trzymała się kilku zasad w życiu. Najważniejsza była zarazem obietnicą, złożoną swoim dziadkom. Miała prowadzić długie i przyzwoite życie, a to wiązało się z kolejnym zasadami. Nie przebywać w jednym miejscu zbyt długo. Zawsze zacierać swoje ślady. Nie wychylać się. Nie zawierać zbytnio znajomości. Te kilka zasad miały pomóc jej w przeżyciu i ukrywaniu się przed ludźmi, którzy chcieli ją dopaść.
Pewnego wieczoru Gracie znajduje w swoim ogródku półnagiego przystojniaka. Każda normalna osoba cieszyłaby się w tamtym momencie. W końcu mężczyzna był oszałamiający, dosłownie jakby nie z tej ziemi. Jednak dla niej oznaczało tylko jedno. Kłopoty, szczególnie że nieznajomy był ranny, a ona powinna już dawno zmienić miejsce zamieszkania. Jednak nie mogła go zostawić... nawet jeśli był najbardziej zrzędliwym i gburowatym facetem pod słońcem. A potem... on nie chciał opuścić jej.
To jedna z tych książek, po które sięgasz i okazuje się, że opis jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Dopóki nie zaczęłam czytać, zapomniałam, dlaczego ta książka tak bardzo mnie zainteresowała. I wcale nie chodziło o to, że jest tutaj slow burn, który ostatnio bardzo polubiłam. Nie chodziło również o motyw grumpy&sunshine czy forced proximity. Tutaj pojawia się coś, co naprawdę jest rzadkością w książkach — mamy tutaj superbohatera. I powiem wam, że połączenie tego z wyżej wymienionymi motywami (szczególnie zrobienie z głównego bohatera tytułowego Marudę) było strzałem w dziesiątkę. Główna bohaterka, jak i ja, niejednokrotnie zadawałyśmy sobie pytanie, jak ktoś tak burkliwy, małomówny, zrzędliwy, chamski i do bólu szczery może być Obrońcą ziemi? On nawet przez długi czas nie pozwolił jej poznać swojego prawdziwego imienia! Jednak wystarczyło go trochę poznać, sprawić, by nabrał zaufania, a okazało się, że to chyba najbardziej szczery i szlachetny facet na tej ziemi. Był dobry, troskliwy, opiekuńczy i miał wręcz złote serce, ale na swój sposób ta jego gburowatość dodawała mu uroku.
Garcie była jego przeciwieństwem, choć i wiele ich łączyło. Rozgadana i to bardzo, w sumie nic dziwnego, była skazana na samotność, szczególnie po śmierci dziadków. Czasem żyła jak na szpilkach. Musiała ciągle żyć w ukryciu, co jakiś czas zmieniając miejsce zamieszkania. Wiedziała, że właśnie takie czeka ją życie, jednak mimo wszystko radziła sobie, jak mogła. Ze względu na swoją sytuację, miała problem z zaufaniem. Od urodzenia nie mogła sobie pozwolić na zbytnią ufność, nie mogła sobie pozwolić na odrobinę bliskości. Jej ciągłe rozmyślania, nawet o prostych rzeczach, w których tak naprawdę nie było drugiego dna, a ona jakby go szukała, czasami irytowały.
Podobała mi się natomiast relacja Gracie i Marudy. Te wszystkie przekomarzanki, docinki sprawiały, że każde z nich powoli miało dość tego drugiego, jednocześnie obserwowało się, jak rodzi się pomiędzy nimi zaufanie i przyjaźń.
Jednak z drugiej strony, czasem zachowywali jak nie na swój wiek. Gdyby nie było powiedziane, że bohaterowie mają po trzydzieści/parę lat, to dałabym im góra dwadzieścia parę.
A co do na początku wspomnianego slow burn, to mam mieszane uczucia. Autorka naprawdę (naprawdę!) długo nam kazałam czekać na rozwój akcji między bohaterami, co oczywiście ma swoje plusy, ale kiedy już uczucie wybuchnęło, zdawało mi się, że wszystko potem trwało jedną krótką chwilę.
Jeśli lubisz slow burn, grumpy&sunshine i uwielbiasz Marvela lub DC, to ta książka jest dla ciebie.