Autor roztacza przed naszymi oczami przerażającą wizję - życie w postapokaliptycznym świecie. Bliżej nieokreślona katastrofa sprowadza istnienie człowieka do walki o przeżycie. Walki, w której tak naprawdę brakuje celu i nadziei. Istnieje jakieś jutro, ale oferuje ono tylko cierpienie, głód i strach. Każdy nowy dzień to tylko przedłużenie agonii, bo gdzieś blisko - za zakrętem, za drzewem, w nieprzeniknionych ciemnościach czyha śmierć. Czuje się jej oddech na całej skórze. W każdym momencie może zebrać swoje żniwo.
W tej bardzo trudnej sytuacji znaleźli się bohaterowie powieści - mężczyzna i chłopiec. Nie znamy ich imion, nie wiemy ile mają lat, niewiele właściwie o nich wiemy. Jedno tylko jest pewne - to ojciec i syn. Brak podstawowych danych postaci ociera się o anonimowość do tego stopnia, że nasza wyobraźnia zaczyna działać w określonym kierunku. Postacie są formą, którą należy wypełnić. Moja forma przybrała kształt mojego męża i syna, choć bardzo starałam się tego nie robić. Być może ta znaczna anonimowość jest po to, byśmy mogli sobie uświadomić, że w takiej sytuacji może się kiedyś znaleźć każdy z nas.
Mężczyzna i dziecko zmierzają na południe. Wiedzą, że gdy zostaną na miejscu, nie przeżyją zimy. Zaczyna się ich wędrówka przez spalony, spustoszony, niebezpieczny świat, w którym pozostali przy życiu ludzie stają się krwiożerczymi bestiami. Nasi bohaterowie, przeczesując domy w poszukiwaniu resztek żywności, natrafiają na wypełnioną po brzegi spiżarnię. Jedzenie, które ją wypełnia, to nie konserwy, owoce czy mąka. To ludzie złapani i przetrzymywani po to, by w odpowiednim czasie stać się pożywieniem dla wygłodniałych zwyrodnialców. Niewiele brakuje, by mężczyzna i dziecko również znaleźli się w tym makabrycznym miejscu. Udaje im się uciec, lecz zdają sobie sprawę z tego, że muszą ukrywać się przez cały czas. W każdym momencie mogą stać się ofiarami. Wstrząsające opisy wieńczy inny, jeszcze bardziej przerażający - kiedy ojciec instruuje kilkuletniego syna, jak ten ma popełnić samobójstwo, gdy już nie będzie ratunku przed ludzkimi bestiami.
Autor, wprowadzając do powieści kilkuletniego chłopca, zagrał nam bardzo na uczuciach. Mamy wciąż przed oczami wystraszone dziecko, wychudzone, głodne i chore. Dziecko bez przyszłości. Choć nadal ufne i pełne miłości. Wierzące w to, że istnieją na świecie jeszcze dobrzy ludzie. Do końca nie jesteśmy pewni, czy chcemy żeby te jego cierpienia trwały nadal. Jego ojciec również przeżywa tego typu rozterki. Nie chce takiego życia dla swojego syna, z drugiej strony nie potrafi go zabić. On sam znajduje się w nie najlepszej sytuacji, ponieważ jest poważnie chory. Zdaje sobie sprawę z tego, że może wkrótce umrzeć, lecz co się wtedy stanie z jego dzieckiem? Jaką ostatecznie podejmie decyzję?
To pierwsza w moim życiu książka, która trzymała mnie w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Łapałam się nawet na tym, że... bałam się czytać dalej. Czułam podskórnie, że coś się wydarzy, coś złego i podświadomie broniłam się przed tym. Z drugiej strony nie mogłam się oderwać od lektury. Język powieści jest piękny, osiągający w niektórych momentach wręcz poetycki wydźwięk. Mogłoby się wydawać, że przez to będzie trudny w odbiorze. Nie jest. Czyta się go z łatwością i wielką przyjemnością. Niezwykłe są też dialogi między bohaterami. Mądre, a także bardzo rzeczowe i oszczędne w słowach. Cała powieść jest pod tym względem bardzo wyważona. Nie znajdziemy w niej ani jednego zbędnego słowa.
Piękna, poruszająca, niepokojąca książka, zmuszająca do myślenia. Taka, na którą czeka się całymi latami.