Od czasu do czasu zdarza mi się sięgnąć po literaturę czysto rozrywkową, nieskomplikowaną, wobec której jednak mimo wszystko mam również pewne wymagania. W ostatnich dniach trafiła w moje ręce książka Anny M. Brengos „Dzień prawdy” i spędziłam z jej bohaterami udany początek wakacji.
Rodzina Nowaków, czyli babcia Joanna, Anna i Marek oraz ich dorosła córka Zuzanna właśnie wyprowadzili się z wielkiego miasta do wsi spokojnej, wsi wesołej, by korzystać z uroków tego zacisznego miejsca. Wkrótce jednak okazuje się, że nad wsią wisi klątwa rzucona wieki temu przez dziewczynę oskarżoną o czary i spaloną na stosie. Co roku, 3 sierpnia, w dniu świętego Nikodema, każde kłamstwo wypowiedziane we wsi kończy się mniejszym lub większym nieszczęściem, adekwatnym do winy. Ktoś zgubi portfel z całą wypłatą, bo powiedział miejscowemu pijaczkowi, że nie ma drobnych, w sklepie wszystkie lodówki wysiądą i zepsuje się cały towar, bo ekspedientka zapewniła klientkę, że wędlinę ma świeżą. Nawet gderanie innej mieszkanki, że przez pijaństwo męża nie ma co do garnka włożyć, kończy się nieszczęściem. A więc naprawdę trzeba w tym dniu uważać na każde słowo. Rodzice Zuzanny nie mają zamiaru mierzyć się z tą klątwą, wyjeżdżają do Grecji i postanawiają zostać tam na zawsze. Babcia Joanna razem z Zuzą zostają na miejscu. Wkrótce znajdują w lesie pobitego do nieprzytomności mężczyznę, któremu ratują życie, a jednocześnie trafiają w sam środek mafijnych porachunków i akcji służb przeciwko przestępcom.
Książka Anny M. Brengos jest zabawna, dynamiczna, napisana z przymrużeniem oka, zupełnie niesztampowa. Mimo śmiertelnego zagrożenia ze strony bezwzględnej mafii zwykłe kobiety są w stanie oszukać przestępców, a i młody, przeciętny chłopak, daje radę obronić dziewczynę przed raczej doświadczonymi napastnikami. Świetnie też odnajdują się w rozmowach prowadzonych szyfrem, na który wcale się nie umawiały. W ogóle wiele postaci w książce wykazuje się ogromną przytomnością umysłu w chwilach zagrożenia, no ale bez tego nie byłoby tak komicznie.
Opowieść autorki jest spójna, każde wydarzenie jest po coś. Prawdę mówić przez całą książkę zastanawiałam się, po co wprowadzono wątek klątwy. Działa ona tylko jeden dzień, a większość akcji toczy się kiedy indziej - wokół rannego Anonima i przestępczej historii. Wszystko zazębia się jednak w ostatnich akapitach książki.
Autorka dość autentycznie pokazała wiejską społeczność. Jej mieszkańcy mówią językiem gwarowym, gramatycznie niepoprawnie, nadrabiają jednak prostotą (nie prostactwem) i życzliwością. A panie Nowak są wprost cudownie gościnne i mają niezwykłą moc jednoczenia autochtonów, motywowania ich do rozwoju i pokazania się w szerokim świecie, co przekuwają w swój sposób na życie.
„Dzień prawdy” jest przyjemną, łatwą i pomysłową książką, która wciąga i nawet zaskakuje. Jest śmiesznie i tylko trochę groźnie. Nie wiem dlaczego oczekiwałam, że jest komedią kryminalną, chyba z powodu okładkowego polecenia Alka Rogozińskiego, ale to raczej obyczajówka z wątkiem kryminalnym. Do pochłonięcia w jeden dłuższy wieczór.