Ależ to było niedopracowane. Niedorobione, niezredagowane. Słuchajcie, zdaję sobie sprawę, że często stawiam ten zarzut książkom, ale rzadko kiedy mogę go postawić tak mocno, tak jednoznacznie. No bo mamy dwa płynące obok siebie wątki, które na koniec, zgodnie z obietnicą z ostatniej strony okładki, łączą się, ale i sposób w jaki one biegną i to końcowe połączenie aż się proszą o jakieś dopracowanie, poprawienie. I nawet nietrudno odpowiedzieć na pytanie, jak miałoby to wyglądać. Co do wątków, to zwyczajnie potrzeba więcej „mięsa”, więcej treści w tym wszystkim. Że by to było jakieś, żeby nie było po prostu ciągu scen, a może nawet bardziej, by te sceny nie były tak pourywane. Byśmy jakoś szli za fabułą, miast ciągle ją tracić. Tak, tracić, bo miałem na serio wrażenie, że poszczególne osie fabularne co jakiś czas zanikają, by potem nagle powrócić. Po drugie zaś postacie mogłyby mieć większy wpływ na to, co się dzieje (zwłaszcza pewien młody chłopak i pewna owdowiała żona mieli według mnie potencjał – totalnie niewykorzystany w tekście, gdyby właśnie pozwolić im trochę więcej podziałać, mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego), nie być tak porwanymi przez nurt zdarzeń, na który nijak nie oddziałują. Co do połączenia wreszcie – no, mogło nie wyskoczyć tak nagle. Naprawdę można dawać czytelnikom znaki, że coś się zdarzy, panie Ćwirklej. Serio.
Co ciekawe to niedopracowanie przełożyło się po trosze na to, jak widzimy powieściową rzeczywistość. Nie mam co do tego może stuprocentowej pewności, ale wiele wskazuje na to, że pisarz chciał, by dobrze widocznym tłem akcji były przygotowania do Polski do roli gospodarza EURO 2012. I okej, mamy w powieści kilka wzmianek do budowie autostrady, opóźnieniach itd., ale można odnieść wrażenie, że autor jakoś zatrzymuje się w tym w pół drogi. Już chyba rola całodobowych telewizji informacyjnych w życiu kraju została chyba lepiej pokazana, choć na tym chyba zależało pisarzowi w mniejszym stopniu. Generalnie ta powieściowa atmosfera, także np. ukazanie prowincji i małych ludzi goniących za małymi interesami, jest mocniejszą stroną książki, ale jakoś idealnie nie jest.
Generalnie nie znam twórczości Ćwirkleja, to moje pierwsze spotkanie z nią, ale z tego co słyszałem, to „on tak już ma”, bardziej niż na kryminalnej intrydze zależy mu na pokazaniu świata, czy to późnej PRL czy innych epok. I, podkreślę to jeszcze raz, jakoś ten nie taki już wczesny polski kapitalizm czujemy czytając tę powieść, nawet można powiedzieć, że udało się pisarzowi w sposób nienarzucający się nam go pokazać. Ale... czy tylko ja uważam, że jak się obiecuje czytelnikowi kryminał, to to do czegoś jednak zobowiązuje?
Wracając jeszcze do fabuły, to nawet dopracowane wątki te dalej grzeszyłyby czym innym – prostotą. Jedziemy sobie punkt po punkcie od wydarzenia do wydarzenia, od spotkania do spotkania, od rozmowy, do rozmowy, od badania gruntu do badania gruntu. Okej, można tak pisać, ale przecież w tekście widać, że autor chciał bardzo, by nie była to tylko obyczajówka ubrana w szatki kryminału, widzimy, że chciał włączać w książkę sceny akcji, strzelanin, że chciał na koniec mocno przyśpieszyć – i moim zdaniem jednoznacznie poległ. W tym pierwszym przyśpieszeniu, w akcji około jednej czwartej powieści nie do końca wiedziałem o co chodzi, i nie było to takie przyjemne niewiedzenie o co chodzi (choć potencjał był tam ogromny, sam pomysł był bardzo fajny), w tym końcowym zaś – cóż, było przeciętnie.
Co się natomiast panu Ćwirklejowi udało, to wprowadzenie nowej bohaterki. Przy zastosowaniu minimalizmu środków dostaliśmy ciekawą postać policjantki, która może i prochu nie wymyśli, ale swój rozum ma, jest ambitna, ciekawa świata i nie boi się ryzyka. Jeśli traktować „Jedyne wyjście” jako właśnie powieść mającą wprowadzić nową postać, która będzie potem wykorzystywana w całej serii to pan Ćwirklej wygrał. Choć, i tu muszę postawić mały zarzut – pasja motocyklowa Anety Nowak (najpopularniejsze polskie nazwisko dla everymenki, hehe) jakoś tak nie do końca wybrzmiała.
Aha i może plusik za to, że postacie czytają :) Momenty, w których bohaterowie sięgają po książki wyszły całkiem nieźle, znowuż - bez narzucania czegokolwiek. Choć akurat mamy z autorem inne gusta (Wrońskiego uważam za po prostu grafomana a Krajewskiego za co najwyżej przeciętniaka). Cóż, jemu wolno widzieć to inaczej :)