O Žambochu dużo słyszałam, jednak dopiero teraz, przy okazji wydania u nas „Percepcji” miałam okazję zapoznać się z jego twórczością. W sumie nie wiedziałam, czego się spodziewać, na szczęście autor rozjaśnił mi to już na pierwszych stronach: dużo wampirów, dużo krwi i morze trupów. I ja tego wcale nie uważam za wadę.
Praga przygotowuje się na szczyt G8, z czym wiąże się niemałe zamieszanie. W końcu nie codziennie głowy najbardziej wpływowych państw zbierają się w jednym miejscu. Jednak nie tylko przywódcy świata ludzi planują spotkanie w czeskiej stolicy. Wampir Mathias, który od wieków mieszka w tym mieście, zauważa, że niepokojąca ilość jego pobratymców i ich sług pojawia się na jego terenie. I nie są to podrzędni krwiopijcy; sami Wielcy Mistrzowie wampirzych klanów, z Tizokiem na czele, kręcą się po jego podwórku. I wszyscy chcą go zabić. Albo przynajmniej torturować. Cóż może zrobić taki samotnik, jak Mathias, mając przeciw sobie setki wampirów, a po swojej stronie jedynie starego znajomego, w dodatku człowieka? Najbezpieczniej byłoby wziąć nogi za pas, ale bohater ma odmienne zdanie, mimo iż zdaje się znajdować na straconej pozycji. Jednak niespodziewanie odkrywa w sobie zdolności, o których wcześniej mógł tylko pomarzyć. A więc szable w dłoń (no, w tym przypadku miecze w dłoń) i do dzieła. Gwarantuję, że będzie się działo!
Zapraszam Was do Pragi, jakiej nie znacie. Tutaj zobaczycie ją od tej mrocznej strony: ciemnych uliczek, w które lepiej nie zapuszczać się po zmroku, barów, do których lepiej nie zabłądzić i szemranych interesów. A między tym wszystkim zwykli obywatele, którzy nie zdają sobie sprawy, że wielcy tego świata mają plany, które nikomu nie wyjdą na dobre. Tylko jeden wampir chce się im przeciwstawić i jest bardzo zdeterminowany, żeby powstrzymać tę jakże niebezpieczną machinę, zanim się na dobre rozpędzi.
Pierwsze co rzuca się w oczy w trakcie lektury – zawrotna akcja. I mówiąc zawrotna, naprawdę mam na myśli "pędząca z prędkością światła". Tutaj, drogi czytelniku, nie ma czasu na odpoczynek. Tak to bywa, kiedy za każdym rogiem czyha ktoś, kto chce Cię skrócić o głowę.
Druga rzecz – ilość zgonów na stronę. Nie wiem, czy kiedykolwiek czytałam książkę, w której trup ściele się aż tak gęsto. Nie ukrywam, że na początku byłam w lekkim szoku, ale kiedy już przywykłam do „widoku” krwi i zwłok, czytało mi się zdecydowanie lepiej. Nie potrzebowałam też zbyt dużo czasu, żeby wciągnąć się w tę historię na dobre. Przypuszczam, że duży wpływ na to miał fakt, iż przez większość czasu razem z Mathiasem błądzimy we mgle i tak naprawdę nie wiemy, o co w tym wszystkim chodzi. A chęć rozwikłania tajemnicy nie pozwala nam się od książki oderwać.
Przyznam też, że naprawdę miło było znowu mieć w ręku książkę, w której wampiry wzbudzają lęk, są żądne krwi, a jedyne o czym myślą, to zaspokojenie własnych pragnień. Od jakiegoś czasu to dość niespotykane zjawisko.
Na uznanie zasługuje też sposób, w jaki autor opisuje sceny walki. Widać, że wie, o czym mówi, a dzięki temu Mathias i jego miecz podczas walki radzą sobie znakomicie, praktycznie stanowią jedność. Naprawdę, bardzo realnie to wszystko wypada. Może dla kogoś taka krwawa jatka bez przerwy to za dużo, ale ja tam jestem pod wrażeniem.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Polecam, zdecydowanie! Jest to świetna lektura dla każdego miłośnika fantastyki. Nudzić nie będziecie się na pewno, Žamboch zapewnia tyle wrażeń, że może się Wam zakręcić w głowie ;)