„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” to książka opisywana jako horror i powieść gotycka, przetłumaczona przez Ewę Horodyską.
"- Merricat, rzecze Constance, chcesz herbaty kroplę, dwie?"
"- O nie, rzecze Merricat, ty otrujesz mnie"
"- Merricat, rzecze Constance, chcesz pogrążyć się we śnie?"
Życie sióstr Constance oraz Merricat (skrót od Mary Katherine) nie rysuje się w zbyt jasnych barwach. Razem z wujem Julianem zamieszkują rodzinną posiadłość. Już na początku dowiadujemy się, że wcześniej rodzina liczyła siedmioro członków, jednak jej część została otruta za pomocą arszeniku znajdującego się w cukiernicy. Merricat robi wszystko, aby ochronić siostrę przed światem, głównie ze względu na nastawione nieprzychylnie do niej (a także całej rodziny) społeczeństwo małego miasteczka, przy którym mieszkają, a którego klimat został świetnie oddany. Mimo, że Constance została uwolniona od zarzutów morderstwa, wielu ludzi nadal wierzy w jej winę.
Najważniejszym elementem, wokół którego moim zdaniem wszystko się kręci, jest psychika głównej bohaterki – Merricat, która w narracji pierwszoosobowej opowiada nam całą historię. Mamy wgląd w jej myśli, które niejednokrotnie mogą wydawać się okrutne i okropne, ale i chwilami dziecinne, co idealnie ze sobą kontrastuje. Merricat próbuje za pomocą swoich myśli, czy też drobnych, najczęściej symbolicznych czynów, kreować rzeczywistość. W jednej chwili dziewczyna rozważa i wyobraża sobie ze szczegółami śmierć ludzi dokoła, szczególnie tych jej nieprzychylnych, aby w następnej ukazywać swoją wiarę w wymyślane przez nią mini-rytuały (jak ja to nazywałam na własne potrzeby). Przykładowo chce pozbyć się z domu pewnej osoby poprzez rozbicie szklanki, bądź wytarcie przedmiotów przez nią dotykanych.
„Myślałam o Charlesie. Mogłam go zamienić w muchę, wrzucić w pajęczynę i patrzeć, jak się miota, bezradny i uwięziony w ciele bzyczącej, zdychającej muchy; mogłam życzyć mu śmierci tak długo, aż wreszcie umrze. Mogłam przywiązać go do drzewa i czekać, aż wrośnie w pień, a jego usta pokryje kora.”
Merricat towarzyszy ponadto masa swego rodzaju przesądów oraz magii roztaczanej przez jej osobę (spokojnie, to nie fantasy). Ma swoje wymyślone miejsce – księżyc, o którym często opowiada Constance, jest to dla niej swego rodzaju symbol szczęścia. Potrafi też, aby kogoś przestraszyć zacząć wymieniać nazwy trucizn, wraz z możliwymi skutkami ich użycia i czasem działania. Jest to niezmiernie interesująca postać.
Pewną rolę odgrywa tutaj także dom, który mimo wielu nieprzyjemnych, łagodnie mówiąc wydarzeń, jest nadal ostoją, której bohaterki nie zamierzają opuścić. Zagadka dotycząca najważniejszych okoliczności śmierci rodziny dziewcząt przez całą powieść jest delikatnie muskana, aby zostać wyeksponowana na samym końcu za pomocą krótkiej rozmowy, która jest dość dziwnym, nietypowym zwieńczeniem powieści. Zwraca nam ona uwagę na zachowanie Merricat jeszcze bardziej.
"Będziemy żyły bardzo szczęśliwie."
Powieść ukazuje nam to, jak bardzo można kogoś nienawidzić i wykluczać, a najczęściej nie działa to wyłącznie w jedną stronę i ma to swoje konsekwencje. Widzimy także jak to, co nas przeraża, czego nie rozumiemy może potęgować w nas nienawiść, szczególnie, jeśli ‘ogół’ postępuje w ten sposób.
Z ciekawostek – nie zdziwcie się (jak ja) znajdując tutaj nazwę własną, jaką jest Wilhelm Orański, spokojnie, nikt nie przetłumaczył nazwiska postaci książkowej, jest to postać historyczna.
Osią, wokół której krąży ta książka jest przede wszystkim to, co dzieje się w głowie Merricat. Jeśli was ciekawi was psychika postaci, która z pewnością nie jest normalna, a także chcecie zagłębić się w to, co stoi za śmiercią rodziny sióstr, a także lubicie nietypowy, delikatnie mroczny klimat – polecam.