Po moim pierwszym spotkaniu z twórczością pani Denzil, miałam mieszane uczucia. Jej debiutancka powieść była dobra, zdecydowanie nie fenomenalna, nie skradła mojej duszy, nie zawładnęła moim umysłem i nie nazwałabym samej pisarki „objawieniem literackim” – po prostu była to dobrze napisana przewidywalna powieść, bardziej dramatyczna niż kryminalna. I tym razem, postanowiłam dać drugą szansę autorce: „Milczącego dziecka”.
To miało być zwykłe spotkanie zaprzyjaźnionych dwóch rodzin. Piękne popołudnie, które zamienia się w koszmar. 14-letnia Isabel zostaje oskarżona o morderstwo 6-letniej Maisie – córki przyjaciół rodziców. Dziewczyna niczego nie pamięta, jest w ciężkim szoku. Dzięki zebranym dowodom i zeznaniom młodszego brata Isabel – Owena – sąd uznaje ją za winną.
Po siedmiu latach od zabójstwa Maisie Earsnshaw, dorosła Isabel przebywa w zakładzie psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze. Jej nowa pielęgniarka Leah Smith jest przekonana, że to ktoś inny zamordował dziecko. Pomimo własnych problemów, postanawia pomóc odnaleźć prawdziwego mordercę dziewczynki.
Myślicie, że nie można znaleźć w cukierku gorzkiego posmaku? Pewnie macie rację, to ja zbyt długo się oszukiwałam. Pomimo, że akcja już od samego początku była leniwie prowadzona, to wciąż wmawiałam sobie, że to tylko tak - na początku - by później nabrać zawrotnego tempa i wciągnąć mnie w obiecany przez recenzentów: „wir okropnych wydarzeń”. Nic bardziej mylnego!
Początek mi się podobał, naprawdę. Byłam pełna napięcia i ekscytacji, jak to mam w zwyczaju, czytając każdą powieść kryminalną. Jednak po czasie (w końcu!) załapałam, że te ślamazarne tempo zostanie utrzymane do końca. Wielokrotnie byłam bliska walnięciem książką o ścianę. Miałam dość czytania o wiejskim życiu upierdliwej i rozmemłanej bohaterki. Miałam powyżej uszu czytania o ptakach i cnotliwych pacjentach, którzy są chorzy, pomimo wyrządzonych okropieństw! A już najbardziej miałam dość paranoi, snów i halucynacji bohaterki!
Mniej więcej w połowie powieści nastąpił mały wybuch petardy. Niektórzy z Was mogą być zaskoczeni, ale nie wszyscy i ja zaliczam się do tych „nie wszystkich”. Starałam się jak najlepiej przyjrzeć przedstawionym faktom w tej fikcji (wiem, jak to brzmi) i nie było trudnością dostrzec, w jakim kierunku autorka zmierza. W tak nudnej książce, wszystkie szczegóły jeszcze mocniej są widoczne; jednak zdaję też sobie sprawę, że nudnie poprowadzona akcja, a właściwie jej brak, mogą uśpić czujność – znam to z autopsji niejednej, beznadziejnie napisanej historii.
Więc na końcu zostałam z powieścią w ręku, za którą zapłaciłam więcej niż była w istocie warta, z rozdrażnieniem, tak widocznym na mojej gębie, jak płatkami śniegu na czerwonej pustyni.
Jeśli pałacie się brutalnymi historiami, nie koniecznie błyskotliwymi, a już z całą pewnością średnio napisanymi, to ta powieść będzie w sam raz dla Was.