"Strzeż się tego, co na przedzie, w białym mercedesie jedzie, jeśli wydasz mu się miły..."
W ubiegłym tygodniu przeczytałam reportaż Marcina Kąckiego "Maestro", który dał mi sporo do myślenia nad mechanizmami rządzącymi zarówno jednostką jak i grupą społeczną. Oczywiście byłam zaznajomiona z tematyką tej książki, choć muszę się przyznać, że - i tu nie jestem z pewnością jedyna - przez długi czas tkwiłam w przekonaniu, iż rzecz cała miała miejsce w chórze Poznańskich Słowików a to nieprawda, Wojciech Krolopp był dyrygentem w Poznańskim Chórze Chłopięcym, przemianowanym potem na Polskie Słowiki. Ta błędna konotacja nie przysłużyła się, niestety, tej pierwszej grupie chłopców, której dowodził wówczas Stefan Stuligrosz.
Wydarzenia, których dotyka autor reportażu miały miejsce w chórze będącym dziełem Jerzego Kurczewskiego, który niemal usynowił Wojciecha Kroloppa, pełniącego tam przez wiele lat funkcję drugiego dyrygenta, potem dyrektora i kierownika artystycznego.
Całość mogłabym podsumować lapidarnym "wszyscy wiedzieli, wszyscy milczeli" ale biorąc pod uwagę, że chodzi tu o dobro dziesiątków chłopców, którzy na przestrzeni tych 48 lat znaleźli się pod skrzydłami muzyka, słowa te nie oddają tragizmu i przewrotności ów nadużyć.
Wojciech Krolopp uchodził za ogromny autorytet, widziano w nim człowieka nienagannego, rodzice wychowanków twierdzili, że to maestro przez duże M. Powierzali mu swoich synów, choć zdawali sobie sprawę, że w chórze dzieje się coś niedobrego, oddawali swoje dzieci, jednocześnie przestrzegając i ufając, że może los akurat je oszczędzi. Swoich synów zapisywali do chóru nawet ojcowie, będący wcześniej ofiarami pedofila.
Przyznam, że trudno mi było brnąć przez te rozmowy z rodzicami, nie sposób zrozumieć tą zmowę milczenia, w żadnym wypadku nie ułatwiały tego również przytaczane przez nich argumenty. Co gorsze - jakiekolwiek próby podjęcia tego tematu wśród samych opiekunów gaszone były w zarodku a matki, które zaczynały przebąkiwać o wątpliwościach spotykał grupowy ostracyzm.
Wojciech Krolopp był cyniczny acz skuteczny, umiejętnie manipulował ludźmi, nie miał najmniejszych oporów by oszukiwać i szkalować tych, których poczynania były dla niego niewygodne. Nie miał też najmniejszych problemów z nadużywaniem swojej pozycji wśród tych młodych chłopców, do końca życia nie wyraził z tego tytułu żadnej skruchy. Nikogo nie przeprosił.
Marcin Kącki sukcesywnie ujawnia przed czytelnikiem trybiki, dzięki którym ten proceder systemowego wręcz molestowania miał się tak doskonale i mógł odbywać się bezkarnie niemal przez pół wieku.
Wrażenie robi rozmach z jakim pedofil podporządkowywał sobie ówczesny aparat władzy, jak sprawnie manewrował wokół układów politycznych i społecznych, które w zasadzie chroniły go do ostatnich chwil. W pamięci utkwiły mi naciski na redaktora gazety i próby powstrzymania pierwszych artykułów autora. Krolopp był tak pewny swego, że chyba naprawdę nigdy nie liczył się z jakimikolwiek konsekwencjami swoich poczynań.
Tym bardziej wdzięczna jestem M. Kąckiemu, że doprowadził swoje dziennikarskie śledztwo do końca. "Maestro" jest dowodem rzetelnej, wieloletniej pracy, nie mam wątpliwości, że to jeden z najbardziej solidnych reportaży jakie czytałam.
Obok Kroloppa pojawia się tu inny, nie mniej ważny bohater a jest nim cały dwór, którym ten człowiek otoczył się niczym ochronnym kokonem. Autor dopuszcza tych wszystkich ludzi do głosu, dzięki temu mamy możliwość ujrzeć całość wydarzeń z tak wielu perspektyw - usłyszymy zarówno ofiary jak również ich rodziców, współpracowników, zwolenników i przeciwników dyrektora chóru, przedstawicieli ówczesnej władzy, notabli kościelnych.
Chciałbym wierzyć, że na przestrzeni kilkunastu lat od skazania Kroloppa zmieniło się, chociaż trochę, postrzeganie świata w związku z prawami dzieci, ich nietykalnością cielesną oraz z przestępstwami powiązanymi z pedofilią. Niestety mam wrażenie, że hipokryzja, zakłamanie, interesowność i pasywność wciąż mają się bardzo dobrze. Dlatego czytajmy i nie wahajmy się reagować gdy obok nas dzieje się komuś krzywda. Polecam!