Noc. Szum deszczu. Bezsenność. Krople głośno bębniące o dach. Niepokój. Woda, która świeci. Deszcz, który nie pachnie deszczem. Przerażone dzikie zwierzęta na twojej werandzie. A pośród tego wszystkiego ty, owładnięty strachem, z dziwnym, nieokreślonym przeczuciem w sercu.
To tylko początek, a tak zaczyna się zagłada świata. Apokalipsa.
Kiedy byłam mała, bałam się nocy. Bałam się tego, co przyniesie. Miałam bardzo bogatą wyobraźnię, co powodowało paniczny strach przed żywiołami, spoglądaniem w lustro, a nawet inwazją obcych. Właśnie nocą wszystkie te strachy zbliżały się do mojego łóżka, przynosząc koszmary. Do tej pory coś mi z tego zostało, dlatego też zaczytuję się w horrorach i powieściach postapokaliptycznych. Początek "Apokalipsy" był genialny, czytany przeze mnie o północy, pośród szumu deszczu sprawił, że poczułam się, jakbym znów była dzieckiem. Ta tajemnicza atmosfera, po prostu coś wspaniałego.
Niestety... Im dalej w las, tym więcej drzew, a im dalej zagłębiałam się w gąszcz tej powieści, tym mniej napięcia czułam. Często trafiam na powieści, które dobrze się zapowiadały, ale ostatecznie autor nie podszedł do tematu tak, jakbym tego sobie życzyła. Koniec świata niekoniecznie kojarzy mi się z atakiem obcej cywilizacji, aczkolwiek to dość popularna wizja. Tutaj poczułam się nieco rozczarowana tym rozwiązaniem; cywilizacja rozwinięta tysiąckroć bardziej, niż Ziemianie, została potraktowana po macoszemu. Im więcej spraw ulega wyjaśnieniu, tym mniej interesujące te wydarzenia się wydają. "Heroiczna" misja głównych bohaterów, która nie miała większego uzasadnienia, dla mnie była wręcz bezsensowna. Także zakończenie, które niewiele tłumaczy - to mnie nie satysfakcjonuje. Można je uznać za szczęśliwe, a to, choć okropnie zabrzmi, nie do końca jest w moim guście.
Najgorsze jest to, że wyjaśnienie niedokończonych wątków wcale mnie nie ciekawi, a inne, choć się z nimi nie zgadzałam i nieco mnie irytowały, nie wzbudzały we mnie większych emocji. Dla mnie apokalipsa nieodmiennie wiąże się z wielką zagadką, a tutaj, pomijając naprawdę dobry początek, tego zabrakło.
Nie takiej "Apokalipsy" się spodziewałam. Szczęśliwy koniec świata, to po prostu oksymoron. Nie do końca podobała mi się wizja, jaką zaserwował mi Dan Koontz. Była mało porywająca, a za to zbyt przewidywalna. Nie mogę jednak wciąż mówić o samych negatywnych stronach powieści; oddam autorowi sprawiedliwość i powiem, że kilka wątków, nie tylko tych początkowych, naprawdę potrafiło wywołać ciarki na moich ramionach. Jakie? Nie powiem! Pozwolę Wam się nimi delektować podczas lektury. Podpowiem tylko, że właśnie motyw z lustrem w powieści spodobał mi się najbardziej.
To pierwsza książka tego autora, po którą sięgnęłam, i wciąż mam mieszane odczucia. Jako miłośniczka horrorów mistrza, Stephena Kinga, nie jestem przekonana, ale to najlepszy powód do tego, by dalej zapoznać się z twórczością Deana Koontza.