Mimo że właśnie przyszła do nas wiosna (chociaż patrząc za okno mocno w to wątpię), w moje ręce wpadła ostatnio książka, której ogólna atmosfera z wiosną ma niewiele wspólnego, wręcz przypomina to, co mamy teraz na zewnątrz. Jest jeden plus tego – czytałam tę książkę w chwilach, kiedy za oknem sypał śnieg, mogłam więc dobrze wczuć się w atmosferę, jaką zaserwowała nam autorka, Camilla Läckberg. Ostatnio jednak brak mi czegoś kryminalnego, jakichś powieści z dreszczykiem, zakopałam się wręcz w obyczajówkach, powoli jednak wychodzę w tego odrętwienia, pragnę więcej akcji, zagadek i zaskakujących wydarzeń – dlatego też postanowiłam sięgnąć po tą krótką wprawdzie, ale kryminalną, najnowszą nowelkę Camilli.
Jak się nietrudno domyślić, zarówno po okładce, jak i tytule – jest środek zimy. Martin Molin z komisariatu we Fjällbace, młody policjant i przyjaciel Patrika, którego znamy z sagi kryminalnej autorki, tydzień przed Bożym Narodzeniem wyjeżdża na weekend na wyspę Valön, na uroczystą kolację przygotowaną przez rodzinę swojej nowej narzeczonej, aby móc poznać lepiej bliskich dziewczyny. Okazuje się jednak, że rodzina wcale nie jest ze sobą tak zżyta, ponadto, podczas kolacji wydarza się dramat – senior rodu pada martwy po wypiciu drinka. Martin nie ma wątpliwości, że to morderstwo i że morderca to jedna z osób, które siedzą przy stole. Ale to nie wszystko, bowiem wyspa chwilowo odcięta jest od świata z powodu zamieci śnieżnej, linie telefoniczne zostają zerwane, wszyscy więc muszą czekać na poprawę pogody, a humoru w ogóle nie poprawia im fakt, że właśnie ktoś z nich dopuścił się zbrodni. Pytanie tylko: kto byłby do tego zdolny?
Muszę przyznać, że motyw, który pojawia się w opowiadaniu, czyli morderstwo wśród osób, z których ktoś tym mordercą być musi, miejsce odcięte od ludzi i świata, pojawiał się w literaturze nie raz. Wcale mi to jednak nie przeszkadzało w tym, aby wciągnąć się w fabułę książki i przeczytać ją z zainteresowaniem. Fakt, nie jest to książka obszerna, to nie powieść, a raczej nowelka, opowiadanie, którego przeczytanie wraz z przerwami zajęło mi półtorej godziny, autorka jednak tak skonstruowała jej fabułę, że wszystkiego dowiadujemy się w odpowiednim czasie, nic nie dzieje się za szybko ani za wolno, akcja jest wartka i wszystko jest tak, jak być powinno. Bo z takimi króciutkimi książkami wiążę się bardzo często ryzyko tego, że coś nie wyjdzie, trzeba bowiem tak zainteresować czytelnika, aby nie odłożył jej szybko, ale przeczytał do końca, jednocześnie nie rozwiązał za szybko zagadki, a był zaskoczony jej zakończeniem. Camilla poradziła sobie z tym świetnie. Jasne, nie jest to książka na miarę jej pozostałych kryminałów, ale trzeba zwrócić uwagę na objętość tej nowelki – w stosunku do tego, że posiada tak mało stron i da się ją spokojnie przeczytać w godzinę, wywiązała się z tego zadania moim zdaniem znakomicie.
Poza tym… cóż… okładka tej książki jest piękna. Całe wydanie zresztą jest ładne, w twardej oprawie, a taką książkę aż miło wziąć do ręki i czytać. A zakończenie? Mnie osobiście zaskoczyło, nie spodziewałam się takiego rozwiązania, niektórych wydarzeń również się nie spodziewałam. Czytało mi się ją przyjemnie i naprawdę dobrze spędziłam z nią czas.
„Zamieć śnieżna i woń migdałów” to książka głównie dla fanów Camilli Läckberg, ale jeśli macie ochotę na dobrą kryminalną opowieść, która jest krótka i nie wymaga czasu na czytanie – polecam z całego serca. Nie ma mowy o rozczarowaniu. Pamiętajcie tylko, że to krótka nowelka i nie spodziewajcie się po niej tysiąca zagadek i nieskończenie wielu wątków, jak w pozostałych powieściach autorki. Z tą książką można odpocząć od bardziej rozbudowanych kryminałów.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/03/zamiec-sniezna-i-won-migdaow.html]