Ile razy marzyło się wam, żeby cofnąć czas? Zmienić swoją decyzję? Postąpić inaczej? Mi zbyt wiele razy. Kiedy trafiłam, na „7 razy dziś”, nie sądziłam, że książka mnie poruszy. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że trzymam w ręku jedną z tych powieści, o których nie tylko nie da się zapomnieć. Jest to książka, którą zdecydowanie za każdym razem czytałabym od nowa, gdybym tylko mogła cofnąć czas i coś zmienić…
Samantha ma wspaniałe życie i cudowne przyjaciółki. Co tu dużo mówić – teraz trafiam na wiele książek, które dają jasny przekaz w stylu ;„Popularni to też ludzie, daj im żyć!”. Sam i jej paczka to nastolatki zdecydowanie z rodzaju, o których za bardzo nie lubię czytać, ani słuchać. Mają wszystko, chcą więcej i sądzą, że są panami liceum, czyli właściwie swojego i życia innych, bo szkolna popularność dla szesnastolatka to prawie wszystko, a uwierzcie, że wiem z doświadczenia. Pewnego razu nasza główna bohaterka wybiera się na imprezę, na której każdy ma być. Niestety koniec tego bardzo edukacyjnego doświadczenia, nie jest taka jaką mogłaby sobie wymarzyć. Konkretnie – umiera. Jednak zamiast obudzić się na końcu tunelu lub pośród chmur, przechodzić przez dużą, złotą bramę, dziewczyna budzi się po raz kolejny. Tego samego dnia. Ma 24 godziny, żeby zmienić los swoich przyjaciół. Po pewnym czasie dochodzi do niej świadomość, że tak naprawdę dostała o wiele więcej niżby mogła…
"Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. A później dostaje się w tyłek."
Trudno mi ująć w słowa emocji, których dostarczyła mi ta książka. Przeczytałam ją w zaledwie cztery godziny jednego popołudnia, ale prawda jest taka, że zrobiłam to nie dlatego, że powieść jest lekka i łatwo potrafi od stresować. Szczerze? Nie mogłam wypuścić jej z rąk. Chciałam wiedzieć jakie będzie zakończenie, ponieważ przy pierwszych kilku rozdziałach byłam całkowicie pewna, że na końcu czeka mnie jeden wielki happy end. Dopiero gdzieś w środku powieści zaczęło mnie niepokoić dziwne uczucie. Nagle naszła mnie myśl; A co jeśli nie? Jeżeli autorka nie chce skończyć tego w barwnych, przejrzystych kolorach szczęścia? Nie spodziewałam się takiego finiszu, a już na pewno nie sądziłam, że ta powieść tak mną wstrząśnie.
"Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni, albo trzy tysiące, albo dziewięć - tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić by ci się przesypywał przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować."
Autorka przedstawiła mi świat, w którym główna bohaterka dawno, dawno temu doświadczyła na własnej skórze okropieństw, których doświadczają teraz inni z jej strony. Dziewczyna dzięki swoim małym powrotom w czasie przekonuje się jak to wszystko wygląda ze strony widza. Zaczyna się zastanawiać jak to wszystko mogłoby wyglądać bez podziałów, niewidzialnych murów, niepotrzebnie wybudowanych przez równych sobie ludzi. W pewnym momencie, dokładnie wie, jak powinna postąpić, kiedy kolejny raz cofnie się w czasie. Szokujące zakończenie, które zbiło mnie z nóg wywołało fontannę łez. Powiem Wam jedno, Podczas czytania tej książki płakałam siedem razy mocniej niż kiedykolwiek dane mi było zapłakać nad losem jakichkolwiek bohaterów literackich.
Sposób w jaki autorka wykreowała na pierwszy rzut oka prostą fabułę, świetne operowanie słowem jakim miała czelność się dopuścić.… To wszystko sprawia, że to nie jest zwykła powieść, którą można obojętnie odłożyć na półkę! To książka, którą można czytać zawsze, każdemu dać w prezencie, to książka, którą wspomina się z pewną melancholią. W końcu jest to opowieść dziewczyny, która zabłądziła, ale w końcu odnalazła coś bardzo ważnego – samą siebie. Mam ogromną nadzieję, moi drodzy, że kiedyś przyjdzie czas, w którym znajdziecie Sam i poświęcicie jej historii choć siódmą część swojego czasu. Akurat tyle wystarczy by upaść z bohaterką, rozpłakać się i znaleźć pewną naukę płynącą wprost ze stronic książki.
Ocena: 10/10