Album fotograficzny, który potrafi zaskoczyć, bo żyjemy w czasach obrazkowych, gdzie przyroda przedstawiana jest w sposób wyidealizowany. Fotografie, filmy itd. są wybornej jakości, nierzadko z towarzystwem ilustracyjnej muzyki z górnej półki. Oznacza to, że przyroda w naszej kulturze jest wymuskana i wypieszczona do granic atrakcyjności z udziałem super technologii, żeby było jeszcze piękniej. Ale prawda jest taka, że życie dzikich zwierząt wymyka się naszemu pojmowaniu piękna. Jest bowiem brudne, jest krwawe i zdominowane przez strach oraz bezlitosne instynkty. I taki jest właśnie album „Wilk” stworzony przez fachowców tej dziedziny, czyli wydawnictwo BOSZ.
Zdjęcia Tadeusza Budzińskiego są surowe. Nie mają w sobie ani grama z fotoszopów czy nawet jakiejkolwiek próby upiększania wilczej natury. Mamy więc fotografie wysoce ziarniste, bo robione z kiepskim oświetleniu. Ujęcia zwierząt, które przemknęły tylko przed obiektywem i autor ledwo co zdążył je uchwycić. Widzimy również obrazki wilka, który czai się w chaszczach i trudno go w ogóle rozpoznać. Są to zdjęcia monochromatyczne, często nieostre i zestawione z podobnymi ujęciami zwierzyny łownej, która staje w centrum zainteresowań wilczej watahy. Tak, zgadza się - autorzy albumu zabierają nas na polowanie (taką koncepcję opracował Lech Majewski - nie, to nie ten reżyser). Finał tej wycieczki nie będzie jednak przyjemny dla oka. Trup, rozerwana skóra, odgryziona kończyna, pełno kłaków i krwi... Ale tak właśnie wygląda życie wilka. Tak on funkcjonuje, jak zresztą każdy inny dziki (wolny) zwierz.
W mojej ocenie fotograf Budziński w swojej pracy do wilka zbliżył się tak bkisko, jak to tylko dla człowieka możliwe. Album BOSZa przypomina nam więc, jak bardzo daleko od tego są te wszystkie instagramy oraz inne tego typu wynalazki. I doprawdy byłby to album wybitny, gdyby nie teksty, które tym zdjęciom towarzyszą (autorzy: Andrzej Strumiłło i Tomasz Konarski). Są pisane w pierwszej osobie z perspektywy samych wilków, co dla mnie jest czymś żenującym i kompletnie tutaj niepotrzebnym. Na szczęście jest tego bardzo mało i nie ingeruje to zbytnio w opowieść obrazkową, którą najlepiej chłonie się na kanapie w zaciszu własnego domu, dzięki czemu kontrast między nami a nimi jest tym lepiej wyczuwalny...