Oto miasto ogarnięte zarazą. Umierają ludzie, zwierzęta, życie traci sens. Zaczyna szerzyć się niegodziwość, zwyrodnienia ludzi, którzy jeszcze żyją, a którzy utracili poważanie wobec praw i zasad. Wszędobylskie staje się zezwierzęcenie i bezduszność. Honor, uczciwość i dobro zostają zastąpione wszystko żrącym grzechem i rozpustą. I w takiej scenerii dziesięć, nadal uczciwych i pełnych wiary osób decyduje się na ucieczkę z epicentrum zła i udaje się do jakiejkolwiek wiejskiej posiadłości, by po prostu żyć i „obyczajowości nie przekraczać”. Jest w tym gronie siedem kobiet - Pampineę, Fiammettę, Filomenę, Emilię, Laurettę, Neifile i Elizę oraz trzech mężczyzn – Panfila, Filostrata i Dionea...
Tak zaczyna się „Dekameron”, który stoma opowieściami snutymi podczas dziecięciu dni samotności staje się dla jego bohaterów „różańcem przetrwania”, a dla nas – czytelników – „baśnią mądrości”. Każdy koralik to jedna opowieść, każdy nowy dzień – to nowa modlitwa, nowa intencja i nowa historia słyszana z ust kogoś, kto siedzi obok. Dni zaczynają ciekawić, codzienność staje się bardziej znośna, a życie zaczyna nabierać barw. Wkraczamy w świat kupców, kapłanów, sprzedawczyków, mnichów czy choćby dworzan z innych krajów. Nosimy bogato zdobione szaty, po chwili żyjemy w biedzie, czasem nawet nie mamy co na kark zarzucić. A to wszystko dzięki opowieściom i nieprzewidywalnym perypetiom ich bohaterów. To spacer po całym świecie, ale – co najważniejsze – to także uniwersalne prawdy aktualne do dziś.
„Dekameron” wymyka się wszelkim kwalifikacjom i zaszeregowaniom. Ucieka z rankingów, bo – według mnie – rankingi tylko zaniżają jego wartość, a ta stanowi bezcenną perłę. To dzieło samo w sobie. Bocciaccio opowieściami swoich bohaterów wprawia nas – a mnie w szczególności – w czytelniczy trans. Czas się zatrzymuje, dzień zazębia się z nocą, kolejna strona, kolejny morał, kolejny narrator dnia... I ja otumaniona historiami, które otulają mnie i unoszą ponad tym, co tu i teraz. Traciłam orientację, przenosiłam się na polanę i jako jedenasta towarzyszka dołączyłam do tych, co snuli opowieści. Opowieści, które nie dość, że we mnie pulsowały, to jeszcze rozbudzały wyobraźnię. Płynęłam niesiona słowami oraz rycinami zamieszczonymi pomiędzy wyrazami i kolejnymi stronami...
Wspaniała książka