#recenzja #zbigniewwodecki #takmiwyszło
"Wodecki. Tak mi wyszło" Wacław Krupiński, Kamil Bałuk
"(...)
Lubisz,
lubisz wracać tam, gdzie byłaś już,
pod ten balkon pełen pnących róż,
na uliczki te znajome tak,
do znajomych drzwi
pukać, myśląc, czy,
czy nie stanie w nich czasami
tamten chłopak ze skrzypcami."
Chłopak ze skrzypcami, mężczyzna o wspaniałym głosie, bujnej czuprynie, wielki talent wokalny i instrumentalny, niespełniony kompozytor, marzyciel, człowiek zapracowany, pragnący zauważenia, uznania dla swojej pracy, człowiek skromny, dobry, o wielkim sercu, wspaniałej duszy, duszy romantyka, ale twardo stąpający po ziemi, szanujący kolegów i koleżanki z branży, kochający swoją rodzinę, i muzykę. Takim człowiekiem był właśnie Zbigniew Wodecki, artysta, muzyk, piosenkarz, kompozytor, który odszedł zbyt wcześnie.
Muszę przyznać się, że przed lekturą książki poświęconej Wodeckiemu, niewiele wiedziałam o tej jakże ciekawej postaci, cóż jest to może kwestia mojego wieku, dla mnie Zbyszek to głos z mojej ukochanej wieczorynki " Pszczółki Mai" w piosence tytułowej, juror w "Tańcu z Gwiazdami" gdy emitowany był jeszcze w stacji TVN, wykonawca piosenki " Zacznij od Bacha", "Chałupy" ( teraz już wiem, że Zbyszek nie przepadał za tym utworem), "Lubię wracać". Książka ta pozwoliła mi poznać na nowo postać Zbigniewa Wodeckiego, odkryć nieznane mi fakty z jego życia.
"Życie bez muzyki byłoby pomyłką."
F. Nietzsche
Pierwsza część książki jest poświęcona współpracy Wodeckiego z Mitch&Mitch. To dzięki nim o debiutanckiej płycie Zbyszka usłyszała cała Polska i świat. Nagrane na nowo kawałki z płyty zapomnianej nawet przez samego Wodeckiego, dały mu namiastkę sukcesu, o którym zawsze marzył. Otrzymał Fryderyka, a jego piosenki były na pierwszych miejscach list przebojów w radio. Zbyszek marzył o tym całe życie. Po 40 latach jego kompozycje, jego utwory zaczęły żyć na nowo, ludzie sobie o nich przypomnieli.
W tej części, jak i w drugiej, która jest wywiadem - rzeką, wynurza się obraz historii życia Zbigniewa Wodeckiego.
Mówi się, że artystów docenia się dopiero po ich śmierci. Wodeckiemu udało się przed śmiercią odczuć takiej sławy, o jakiej marzył. Udało mu się choć w małej części spełnić marzenie, w dużej mierze dzięki Mitchom.
"Albo się robi taką muzykę, jaką się czuje, albo taką, na jaką jest zapotrzebowanie." Justyna Steczkowska
Dokładnie przybliża nam to sam Zbyszek, opowiadając o niespełnionych ambicjach bycia kompozytorem wielkich utworów, rozpisanych na wiele instrumentów. Prezentuje brutalny obraz polskiego showbiznesu, w którym brak miejsca na prawdziwą sztukę, na wiekopomne dzieła, w którym aby przetrwać i zarabiać, by mieć za co żyć i utrzymać rodzinę, trzeba porzucić marzenia i mrzonki o wspaniałych kompozycjach na miarę Mocarta czy Bacha, i brać co dają, jeździć z koncertu na koncert, po całej Polsce i świecie, śpiewać ustalony od lat repertuar, okraszony zabawnymi historiami, wykonywać piosenki, których szczerze się nie znosi. Występować, grać, śpiewać, by nie pozwolić na to, by publiczność zdążyła Cię zapomnieć, bo gdy zapomni, to dla artysty równoznaczne jest ze śmiercią zawodową.
Zbigniew ciągle był głodny uznania publiczności, łapał każdy występ, nie marudził, porzucił swoje marzenia, do których po części powróci dzięki spotkaniu z Mitch&Mitch. Niestety wszystko ma swoją cenę, częste wyjazdy, życie w stresie, nie dbanie o siebie i zdrowie, były przyczyną problemów zdrowotnych Zbyszka i ostatecznie jego śmierci.
W domu także częściej go nie było, niż był. Ale musiał zarabiać, by utrzymać bliskich. W pogoni za publicznością, za uznaniem, za docenieniem pracy, za wolą przetrwania na rynku muzycznym wśród stada rekinów, młodszych wykonawców, za rozpoznawalnością, Zbyszek porzucił swoje młodzieńcze aspiracje i pragnienia.
Świat artystów nie jest wcale tak piękny, kolorowy i idealny, jak nam się wydaje.
Z opowieści Zbyszka wygląda smutek, rozczarowania, ciągły pęd i utracone marzenia.
Mimo to, Zbigniew pozostał optymistą, cieszył się tym co ma, tym co osiągnął swoją ciężką pracą, wspaniałym talentem i zdolnościami muzycznymi, słuchem absolutnym. Kochał ludzi, świat, szanował koleżanki i kolegów z estrady i branży muzycznej, emanował pozytywną energią, ciepłem.
Pod koniec życia świat w końcu docenił go tak, jak na to zasługiwał, jego zapomniana, a przypomniana przez Mitchów płyta, którą wraz ze Zbyszkiem nagrali na nowo, odświeżyli i nazwali: 1976: A Space Odyssey zdobyła Fryderyka, a w piosenkach z tej płyty zakochało się wielu młodych ale także i dojrzałych ludzi.
"Wodecki. Tak mi wyszło" przybliża nam postać Zbyszka, odsłania prawdę o świecie muzycznym, zasmuca losem artystów, którzy muszą poświęcać swoje aspiracje i marzenia na rzecz, tak przyziemnych spraw jak pieniądze na chleb i dom, ale niesie także nadzieję, dodaje sił w wiarę w to, że marzenia czasem się spełniają, trzeba tylko poczekać, aż przyjdzie odpowiedni czas.
Jest to piękna opowieść o życiu i karierze naszego wielkiego, polskiego skarbu, tak często przez nas niedocenianego i sprowadzanego do "Pszczółki Mai" i "Chałup", dobrego człowieka i wspaniałego artysty przez duże A, Zbigniewa Wodeckiego. Polecam ! Moja ocena to 10 !