„Wreszcie osunęłam się w sen poza snami, sen w martwej przestrzeni, gdzie oprócz wyczerpania i pustki nie ma już niczego.”
Gdybyście zapytali mnie kilka miesięcy temu, czy chciałabym przeczytać Żelazny cierń, odpowiedziałbym że nie. Naprawdę byłam przekonana, że z tą książką się nie zaprzyjaźnię i jej w życiu nie ruszę. A jednak, jak sami widzicie, dzisiaj ją recenzuję. Po przeczytaniu Waszych opinii, zaczęłam coraz częściej zwracać uwagę na tę pozycję i kiedy nadarzyła się ku temu okazja, postanowiłam dać szansę autorce. Żelazny cierń mnie zaskoczył, oczarował, a bohaterowie doprowadzali mnie do histerycznych napadów śmiechu. Trzeba też dodać to, że nie przepadam za steampunkiem, a tutaj nie przeszkadzał mi on, nawet polubiłam nawiązania do mechaniki.
Aofie mieszka w Lovecraft w internacie obok Akademii, w której uczy się, aby zostać w przyszłości inżynierem. Pewnego dnia wracając od matki, która przebywa w szpitalu psychiatrycznym, uświadomiła sobie wiele istotnych spraw. Na przykład to, że nekrowirus dosięgnie i ją gdy ukończy odpowiedni wiek. Tego też dnia dostała liścik od swojego brata, który mając szesnaście lat uciekł z domu. Gdy go przeczytała, od razu postanowiła, że odnajdzie Conrada i mu pomoże. W towarzystwie swojego wiernego przyjaciela, Cala wyrusza do posiadłości swojego ojca, a po drodze dołącza do nich przedziwny przewodnik, Dean. Dziewczyna ma nadzieję, że jej brat udał się do Graystone. Wyprawa okazuje się szalenie niebezpieczna, ale dzięki niej Aofie zdobywa wiedzę, za którą w przyszłości będzie musiała srogo zapłacić.
„Dean zbadał po omacku otoczenie i wrócił z piszczącym, szarpiącym się szczurem w ręku. -Wedle życzenia - powiedział. Cofnęłam się. -Nie chcę tego dotykać. Przewodnik uklęknął obok Cala. -Świeże mięcho, stary. Otwórz gębę.”
Caitlin Kittredge stworzyła szalenie oryginalną fabułę, która wciąga już od pierwszych stron i nie daje czytelnikowi chwili wytchnienia . Osoba zaczynająca czytać tę książkę, niech liczy na to, że nie będzie mogła od niej odejść czy w ogóle zapomnieć przynajmniej na chwilę o tym, co dzieje się na kartkach powieści. Jasne, to dobry znak, bo widać że nie jest to totalny gniot, który zamiast bawić i ciekawić, nudzi jak nie wiem co. Żelazny cierń jest świetny sam w sobie. Pomysł na stworzenie tak ciekawej historii i spisanie jej był naprawdę dobrym rozwiązaniem! Dzięki temu ja (i nie tylko) mogłam cudownie spędzić te kilka godzin, bo pochłanianie kolejnych stron było czystą przyjemnością, dzięki językowi autorki, który jest bez wątpienia bogaty i miły w odbiorze. Dorzućmy do tego jeszcze opisy, które są napisane w sposób tak ciekawy, że nie można się przy nich nudzić, czy też omijać je. To właśnie one ułatwiają nam poruszanie się po świecie pełnej maszyn i wyjaśniają co do czego służy, jak coś wygląda. A te objaśnienia zaskoczą Was wiele razy.
„-Dzieciaku - odezwał się Dean. Cal obejrzał się, popatrzył na mnie i otworzył szeroko oczy. -Coś ty jej zrobił? -Zamknij dziób. Aofie jest w ciężkim szoku - odparł przewodnik. - Bethino, jest może ciepła herbata?”
Jak tu nie pokochać posiadłości Graystone, czy nawet samej pisarki, za kreatywność jaką się wykazała, opisując ją! To właśnie ten stary budynek wywołał u mnie wiele skrajnych emocji, ponieważ to co się w nim znajdowało, przechodziło moje wszelkie wyobrażenia, na temat starych budowli. Kittredge wyprzedziła mnie i pokazała, że jej wyobraźnia działa lepiej od mojej. Wiele sekretnych korytarzyków, ukrytych włączników, czy samo serce domu jakim jest maszyna, działająca dzięki zegarowi, która potrafi nie tylko otwierać drzwi, ale też ochronić sam dom. To właśnie ona urzekła mnie i nadal ją podziwiam, mimo że istnieje tylko w naszych umysłach.
Muszę wspomnieć również o magii, która jest ważną częścią tej historii, ponieważ to właśnie przez nią Aofie przeżywa pewne przygody i w końcu znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Ale dzięki niej przechodzimy do całkowicie innego świata, krainy królowych, w której zamiast żelaza jest coś piękniejszego, co trudniej sobie wyobrazić. Ale to też obszar, który powoli wymiera. Caitlin Kittredge kreując te dwa wymiary chyba wiedziała, że zaskoczy tym wielu czytelników. Bo kto spodziewałby się w mieście maszyn, czegoś związanego z magią? Mimo ciekawego pomysłu miałam chwilami wrażenie, że nie wszystko wiem o tych miejscach, że autorka coś pominęła. Czułam, że opisy są niepełne. Chodzi mi o Lovecraft, Graystone, czy też Krainę Cierni, o których wiem sporo, ale i tak nie tyle ile bym chciała.
„-Pod więzieniem biegnie kanał ściekowy - powiedział. - Stary. Pozostawał w użyciu, zanim wojsko zbudowało nowe podziemia. Dawniej tam polowaliśmy... z braćmi. -Super - wtrącił Dean. - Tyle że jesteśmy zamknięci nad nim, w betonowej celi za żelaznymi drzwiami, za którymi dwustu Nadzorców tylko czeka, by nas usmażyć.”
Kreacja bohaterów jest całkiem interesująca, ponieważ praktycznie każdy z nich w jakiś sposób zwrócił moją uwagę, dzięki swoim charakterystycznym cechom. Zacznijmy od Aofie, która na początku mnie odrobinę irytowała swoją dziecinnością, ale dzięki podróży dorosła i zmieniła się w całkiem inną dziewczynę. Dziewczynę, którą można polubić, bo widzi popełnione przez siebie błędy i nie wini innych, tylko siebie. Jest też ostrożniejsza i nie ufa wszystkim naokoło. Następną postacią jest Cal, do którego przekonałam się dopiero pod koniec powieści. Jest osobą, która zachowywała się histerycznie, bała się, była nieustannie zazdrosna i chciała wszystkimi rządzić, a później ni z tego ni z owego okazuje się, że to ktoś zupełnie inny, kogo tak naprawdę wcześniej nikt nie znał. Miał przez cały czas maskę i to jaki jest naprawdę nie wie nikt, ale dzięki temu właśnie go polubiłam. Zaskoczył mnie, bo przez cały czas myślałam że jest chłopcem, który jest słaby i potrafi tylko jęczeć.
Dean. Po cytatach mogliście domyśleć się, że to mój ulubiony bohater powieści. Kiedy po raz pierwszy się pojawił, wiedziałam że może z nim być bardzo ciekawie, ale jednocześnie trochę obawiałam się, że będzie skończonym kretynem. Jednak z biegiem czasu ukazywały się jego coraz lepsze cechy i coraz bardziej go lubiłam. Bo to właśnie jego wypowiedzi najbardziej mnie bawiły i doprowadzały do wybuchów śmiechu, to jego postać wprowadziła pewną swobodę i rozbawiała przerażonych nastolatków. Dean był arogancki, tajemniczy, ale też ciepły i pełen zrozumienia, bo doskonale wiedział, co mogą wyrządzić pewne osoby, starał się zrozumieć, że coś jest prawdą. Nie zamykał się jak Cal, na wszystko o czym Aofie opowiadała, co na pierwszy rzut oka mogło wydawać się nienormalne i nierealne.
„-Nie ucieknę - powiedział. - Widziałem, co może się z tobą stać i nie boję się tego. Możesz oszaleć albo i nie, Aofie, ale już się mnie nie pozbędziesz. Nigdy nie unikałem problemów i nie mam zamiaru zaczynać od teraz.”
Żelazny cierń to jedna z tych powieści, po których przez kilka dni po przeczytaniu żyje się przygodami bohaterów, o których nieustannie rozmyślamy i nie możemy przestać. To świetna książka warsztatowo, z piękną okładką, na której można zawiesić wzrok. Jest to oryginalna historia, w której ja osobiście się zakochałam i na pewno przeczytam ją jeszcze wiele razy, ponieważ możliwość podróżowania z Deanem czy z Aofie jest czymś niezwykłym. Pozycję tę zaliczam do moich ulubionych, Deana dopisuję do listy najbardziej interesujących, zabawnych i aroganckich postaci płci męskiej. Żelazny cierń trzeba przeczytać!