Zanim wyjedziesz w Bieszczady recenzja

Zmarnowany tytuł.

Autor: @gosiaprive ·7 minut
2024-05-23
Skomentuj
3 Polubienia
Któż z nas nie powiedział chociaż raz w życiu: "...a może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady..."?
Przypuszczam, że mniej więcej połowa dorosłej populacji naszego pięknego kraju. Nie wiem jak Wy, ale ja powtarzam to co najmniej raz na dwa tygodnie. Czasem tylko tak dla żartu, a czasem jednak dość serio. Więc było rzeczą oczywistą, że książkę pod tak znamiennym tytułem kupię i przeczytam (a przynajmniej spróbuję).

I chyba głównie o to chodziło pomysłodawcy tytułu. Żeby zanęcić takich potencjalnych wagabundów, współczesnych hippisów, bieszczadoholików, marzycieli znudzonych lub rozczarowanych dotychczasowym życiem, zmęczonych pracoholików szukających odskoczni w leśnej głuszy, opętanych bieszczadzkim mitem wariatów z artystycznymi duszami.
Wiele osób miało wielkie nadzieje związane z tą książką - czytałam kilka recenzji, które potwierdzają moje wrażenia. Oczekiwano wielkiego magicznego kotła, z którego wylewać się będą bieszczadzkie legendy, fascynujące historie współczesnych Robinsonów osiadłych w bieszczadzkiej głuszy... Zanim się ukazała, lokalne media trąbiły już, że to będzie hit na rynku czytelniczym. Podobno dwaj spośród autorów to najsłynniejsi leśnicy w Polsce. No ja akurat pierwszy raz o nich czytam, ale może po prostu taka mało social-mediowa jestem. Chociaż przyznaję, że na filmik z misiem Grzesiem, który nie chciał w zimie spać, natknęłam się kiedyś w sieci :).
Opis redakcyjny zaś, to zapowiedź konfrontacji naszych wyobrażeń z obrazem prawdziwych Bieszczadów. Trudno odmówić sobie przyjemności sięgnięcia po taki rarytas...
Ale niestety treść książki nieco rozczarowuje.

Sam początek nawet mnie ujął i zachęcił, bo Marcin Kozłowski opowiada we wstępie jak to za młodu wędrował po Bieszczadach:
"Dobiegałem dwudziestki, kiedy kolega wyciągnął mnie na pierwszą wyprawę w Bieszczady. Zawsze miał zasadnicze podejście do górskich wędrówek: w grę wchodziły tylko plecaki i namiot. (...) Wyruszyliśmy autobusem do Krakowa, potem pociągiem do Zagórza, po Bieszczadach poruszaliśmy się autobusami i stopem. (...) To nie była wyszukana turystyka. Choć przeszliśmy całodniową trasę czerwonym szlakiem, żeby zaliczyć coś ambitnego. (...) To był krótki wyjazd. Został mi po nim smak niedokończonych wakacji. Nigdy się go nie pozbyłem."

Oczarował mnie ten fragment, bo słowo w słowo mogę to samo powtórzyć o sobie. Tak właśnie było. Kumpel wyciągnął mnie w Bieszczady - on zaprawiony w takich wyprawach harcerz, ja zupełnie zielona... Wędrowaliśmy autobusem i głównie autostopem, z plecakami i małym namiotem. Przez Solinę przeprawiliśmy się pożyczonym kajakiem, na kamieniu w ognisku piekliśmy ryby podarowane przez spotkanego wędkarza, menażki szorowaliśmy piaskiem, kąpaliśmy się o świcie w górskim strumieniu z lodowatą wodą. Przeszliśmy całodobowy czerwony szlak - myślałam, że tam umrę w połowie drogi :). Ale złapałam drugi oddech i po tym drugim oddechu, mimo bąbli na stopach, byłam już zakochana w tych górach i połoninach, widokach zapierających dech w piersiach. To były najpiękniejsze wakacje. Za krótkie. Pozostała mi na całe życie tęsknota za Bieszczadami.

Podobno w Bieszczady jedzie się tylko raz, potem się już tylko wraca.
Wracałam. Wiele lat później spędziłam tam dwa tygodnie z mężem i dziećmi. Kiedy miejscowym opowiadałam o tych moich pierwszych bieszczadzkich wyprawach, mówili: "Aaaa! To pani widziała jeszcze PRAWDZIWE Bieszczady!".
Mieszkaliśmy przy stadninie, obserwowaliśmy czaple siwe i inne ptaki, wędrowaliśmy po górach szukając śladów zniszczonych wiosek. Wśród gęstej puszczy wychodziliśmy na rozsłonecznioną polankę, z trawą po pas, a tam miliardy owadów, różnych pszczółek, trzmieli i innych bzykaczy, brzęczały niemal ogłuszająco! Znane mi z naszych łąk chwasty tam wyglądały jak zmutowane olbrzymy, jakby przeniesione z prehistorycznej puszczy gigantyczne kwiaty i paprocie. A w tym wszystkim stare jabłonki zdradzały miejsca, gdzie kiedyś stały domy...

Ale wróćmy do książki...
Po pierwszych 70 stronach byłam rozczarowana wręcz totalnie i zamierzałam rzucić ją w kąt. Przemogłam się jednak, przekartkowałam, żeby sprawdzić, czy tak samo będzie do końca. To, co zobaczyłam dalej, było tak niespójne z pierwszą częścią, że postanowiłam mimo wszystko przeczytać uczciwie do końca, żeby sobie wyrobić klarowny i obiektywny pogląd na całość.
Ostatecznie więc, po przebrnięciu przez wszystkie rozdziały, poziom mojego rozczarowania nieco się obniżył, ale wrażenia są takie sobie, a prawdę powiedziawszy - ambiwalentne ze wskazaniem na negację.

Bo z jednej strony - główny autor i redaktor, Maciej Kozłowski, starał się uczciwie odrobić zadanie domowe i zgromadził w związku z tym tony materiałów, przez które następnie się przekopał i ostatecznie próbował całą tę wiedzę upchnąć w swojej książce, podejmując przy tym nieśmiałe próby ożywienia akcji, wplatając rozmowy z leśnikami lub opisy tras, które przemierzał w drodze na te spotkania. Zadanie karkołomne, bo informacji jest ogrom (zwłaszcza że pan Kozłowski sięgnął setki lat wstecz) i sensowne wkomponowanie tego całego naboju w opowieść przeznaczoną dla tych, co zamierzają wyruszyć w Bieszczady, jest wielce skomplikowaną operacją logistyczną. Pan Kozłowski nie jest z wykształcenia logistykiem, lecz kulturoznawcą, więc branża nie ta, literatem też nie jest, więc i talentu pisarskiego nieco zabrakło, no i generalnie troszkę się redaktor z tym wszystkim pogubił. W konsekwencji - gubi się czytelnik.

Z drugiej strony - trzeba docenić całą tę tytaniczną pracę nad historycznym materiałem źródłowym, bo faktycznie dostajemy mnóstwo obszernych informacji o tym, jak to z tymi Bieszczadami na przestrzeni niemal pół tysiąclecia było. Kulturoznawca jednak dopadłszy swojego ulubionego konika zagalopował się o kilka rozdziałów za daleko. W pewnym momencie rozważania historyczno-kulturowe straszliwie mnie znudziły i zaczęłam się zastanawiać dokąd właściwie autor zmierza i do kogo kieruje tę uczoną rozprawę.
Syntetyczna wiedza historyczna owszem, ale po co mi aż tyle mało istotnych dzisiaj szczegółów, jeśli - dajmy na to - zamierzam rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

Ostatecznie przecież - książka ma tytuł "Zanim wyjedziesz w Bieszczady", a nie na przykład - "Wszystko, czego chciałbyś dowiedzieć się o Bieszczadach".
Nie oczekuję drogowskazów, czy spisu knajp i innych miejsc użyteczności publicznej, ale chcę się dowiedzieć, jak teraz się tam żyje, kogo spotkam itd. Bieszczady to głównie przyroda, więc rozdziały stricte przyrodnicze doceniam, ale tam są też ludzie, jakaś społeczność... W książce trochę tego mało. Nawet stanowczo za mało.
W dodatku narrator nie może się zdecydować na jedną spójną koncepcję. Przez kilka rozdziałów mamy uczone wywody wymieszane niekiedy z mało ekscytującymi fragmentami z dawnej prasy, chwilami autorowi udaje się znaleźć nieco więcej materiału na jeden temat, więc rozwodzi się a to o bieszczadzkich drogach i szlakach kupieckich od czasów średniowiecza, a to o religijnych zawirowaniach, mieszaniu się Hucułów, Bojków i Łemków, o budowie Muzeum Budownictwa Ludowego w latach 50-tych, o komunistycznych urzędnikach.
W te wynotowane skrupulatnie ze stosów zgromadzonej literatury wiadomości wjeżdża nagle obszerny rozdział z życiorysem pana Nóżki, kolejny z życiorysem pana Sceliny, między tym pojawiają się rozmowy z obu panami o stworzonej przez nich popularnej stronie nadleśnictwa w Baligrodzie, odrębny rozdział szczegółowo wylicza drzewostan.
Niektóre kawałki czyta się z przyjemnością.
Niektóre.
Wszystko to jest za mało ze sobą powiązane, brak jakiegoś fajnego spoiwa, żeby ulepić wciągającą całość. No i czasem jest trochę nudno.

Szata graficzna jest kolejną słabą stroną tej pozycji. Przy takiej dbałości o dobry tytuł, reklamę i solidną twardą okładkę, można było nieco bardziej się wysilić kompletując fotografie bieszczadzkiej przyrody. Bo tak naprawdę przyroda jest największym skarbem Bieszczadów. I są setki świetnych fotografów, którzy robią cudowne zdjęcia bieszczadzkim połoninom we wszystkich porach roku, dzikim potokom, trawom i owadom...
A tu mamy raptem tylko kilka barwnych fotografii i trochę czarno-białych, wcale nie jakichś wybitnych. Zaczynam podejrzewać, że twórcy tej książki tak ukochali ten zakątek Polski, że zapragnęli zniechęcić wszystkich, którzy jeszcze się wahają czy rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady...

Moje oczekiwania związane z tą książką zderzyły się z opowieścią naszpikowaną wiedzą historyczną, ale pozbawioną polotu. Trudno ją zakwalifikować jednoznacznie - ani to podręcznik, ani przewodnik, ani zbiór esejów, ot - taki patchwork sklejony z różnych tematów, ale jakby bez planu.
Poza tym - mimo wielu interesujących informacji - zabrakło tam bieszczadzkiej magii. Ona w Bieszczadach jest. Ale opowiedzieć o niej nie każdy potrafi.

W Bieszczadach mieszka wielu interesujących ludzi, o kilku z nich wspomniano na łamach książki, jednak ten temat został potraktowany marginalnie, a wolałabym poczytać więcej o tym, jak dzisiaj żyją tam normalni ludzie. Niekoniecznie drwale czy smolarze, bo o nich napisano już tomy i nakręcono kilka seriali, taka moda ostatnio panuje. Ale gdzie są ci zwyczajni ludzie, którzy uwierzyli legendom, rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady? Niektórzy z nich piszą o tym książki, mają swoje strony w internecie. I potrafią o tym pięknym miejscu pisać magicznie.
Autorom książki "Zanim wyjedziesz w Bieszczady" zabrakło jednak tej literackiej wizji lub talentu. A szkoda. To był dobry pomysł, dobry tytuł... ale z całą resztą to już jakoś nie za bardzo wyszło. Na fali powodzenia panowie napisali kilka kolejnych książek o Bieszczadach, ale po tym doświadczeniu nie sądzę, żebym po nie sięgnęła.

Moja ocena:

× 3 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Zanim wyjedziesz w Bieszczady
Zanim wyjedziesz w Bieszczady
Kazimierz Nóżka, Marcin Scelina, Maciej Kozłowski
7.3/10

Czy na pewno chcesz rzucić wszystko i wyjechać Bieszczady? Dwóch najsłynniejszych leśników w Polsce i kulturoznawca konfrontują nasze wyobrażenia o krainie studenckich wypadów, hipisów i dzikiej natu...

Komentarze
Zanim wyjedziesz w Bieszczady
Zanim wyjedziesz w Bieszczady
Kazimierz Nóżka, Marcin Scelina, Maciej Kozłowski
7.3/10
Czy na pewno chcesz rzucić wszystko i wyjechać Bieszczady? Dwóch najsłynniejszych leśników w Polsce i kulturoznawca konfrontują nasze wyobrażenia o krainie studenckich wypadów, hipisów i dzikiej natu...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Zanim rozpoczęłam przygodę z książką Macieja Kozłowskiego, Kazimierza Nóżki i Marcin Sceliny „Zanim wyjedziesz w Bieszczady”, musiałam odszukać profil Nadleśnictwa Baligród, gdzie dwaj leśnicy prezen...

@LiterAnka @LiterAnka

Pozostałe recenzje @gosiaprive

Tancerka z Moulin Rouge
Z pralni na scenę Moulin Rouge i obrazy Toulouse-Lautreca.

Beletryzowana opowieść o autentycznej postaci - Louise Weber, znanej jako La Goulue, tancerce kankana, gwieździe Moulin Rouge, uwiecznionej na obrazach i plakatach przez...

Recenzja książki Tancerka z Moulin Rouge
Sen winowajcy
Kryminał niezły, ale jak to jest pięknie napisane!

"Sen winowajcy" dostałam w prezencie jakiś czas temu i do lektury zabrałam się z pewnym ociąganiem, bo początkowo nic mnie do niej nie przekonywało: ani okładka, ani tyt...

Recenzja książki Sen winowajcy

Nowe recenzje

Mała Charlie
Mała i Woods
@guzemilia2:

Czekacie teraz na jakąś książkę, która dopiero zostanie wydana? Ja bardzo czekałam na książkę „mała Charlie” ze względ...

Recenzja książki Mała Charlie
Park Sztywnych
"Park sztywnych" Karolina Antczak
@Wiejska_bib...:

Bardzo radują mnie propozycje recenzji książek od samych autorów, wydawnictw czy też osób postronnych, bo to oznacza, ż...

Recenzja książki Park Sztywnych
Boże, Beata!
Genialna!
@maitiri_boo...:

Nie mam zbyt wiele do czynienia z książkowymi komediami, ale od czasu do czasu po nie sięgam. Tej książki byłam bardzo ...

Recenzja książki Boże, Beata!
© 2007 - 2024 nakanapie.pl