Czasem tu i ówdzie zadeklaruję, że wypoczywam przy kryminałach. Mam coś takiego, że w ramach odskoczni od fantastyki sięgam właśnie po opowieści o zbrodniach i próbach odnalezienia winnego. Dlatego też, gdy odezwała się do mnie autorka z propozycją lektury jej debiutanckiej książki, przypisanej na lubimyczytac właśnie do tego gatunku, ochoczo przystałam. Miałam bowiem nadzieję na umiejętnie dawkowane napięcie i tajemnicę, która przyciągnie mnie do tekstu niemal natychmiast i nie pozwoli się oderwać do ostatniej strony. Czy w przypadku „Zmęczonych skrzydeł ptaka” autorstwa Danki Markiewicz to się udało? Pozwólcie, że Wam opowiem.
Wbrew tytułowi pierwszego rozdziału („Bartek” – tak dla zmyłki) główną bohaterką opowieści jest Agnieszka. To młoda (tak, „3” z przodu to osoby młode), skromna nauczycielka z prowincji, która w pewnym momencie postanowiła zmienić swoje życie i wyjechała do Anglii do pracy, gdzie - zamiast zdzierać sobie gardło przy tablicy – zatrudnia się jako opiekunka dla osób starszych i niesamodzielnych (w tekście wspomniano o osobie skrajnie otyłej, która nie może funkcjonować sama). Wraz z innymi, pochodzącymi z różnych stron świata pracownikami, mieszka w domu położonym nieopodal Clarks Village w Somerset. To typowy „hotel pracowniczy”, czyli miejsce, gdzie mieszkają pracownicy danej firmy. Bohaterka wydaje się zagubiona i niedopasowana do otaczającej ją rzeczywistości. Może nie tak, jak mająca za sobą próbę „s” Clem, ale jednak ma nieraz o czym napisać na swoim blogu.
Agnieszka z czasem, wraz z pojawieniem się na horyzoncie nowej Polki, zaczyna bywać w klubach i próbuje zaangażować się w jakąś relację z przedstawicielem płci przeciwnej. W pewnym momencie poznaje tajemniczego Gavina, przed którym ostrzegają ją znajomi. Czy słusznie?
Bartek też się pojawia – czytelnik poznaje go jako małego chłopca, który nie chce lecieć z mamą do Bristolu, więc ucieka. Łapie stopa (szczęśliwie trafia na znanego z widzenia handlarza) i jedzie do babci, gdzie czeka już na niego mama.
Przyznam się szczerze, że nie byłam w stanie doczytać tej książki do końca. Oczekiwałam akcji i kryminału o wiele bardziej porywającego niż rozbicie samochodu służbowego i przyjazd policji. W opiniach innych czytałam, że ominęło mnie morderstwo. Nie będę jednak już tego weryfikować. Męczyłam się na monotonnych opisach wyjść do klubu, przysypiałam na nic nie wnoszących do akcji elementach codzienności. Również bohaterowie nie byli mnie w stanie do siebie przekonać. Trochę charyzmy miała wspomniana powyżej Clem: dziewczyna po przejściach, lecz wciąż pełna marzeń. Reszta natomiast wydała mi się zupełnie jednowymiarowa. Nie wiem, czy to kwestia przefiltrowania ich przez postrzeganie głównej (a zarazem bezbarwnej) bohaterki, czy inna celowość kreacji, czy czysty przypadek.
Przedstawienie Polaków na obczyźnie mnie nie zdziwiło ani nie zbulwersowało. Zdarzyło mi się mieszkać w takiej „komunie” we Włoszech i widziałam wiele z opisanych zachowań. Chciałabym, aby w moich ustach „Polak na obczyźnie Polakowi Polakiem” nie brzmiało pejoratywnie, ale chyba nie tym razem.
Zdarza mi się nieraz przeczytać jakiś fragment na głos, by zweryfikować, czy tekst brzmi płynnie. Czy ma przyjemny dla ucha rytm. Tu nie zagrało. Gdy czytałam fragment o katedrze, jak refren pojawiały się powtórzenia z jej nazwą. Powtórzenia, które można było wyciąć wraz z potokiem niepotrzebnych w tekście słów. Myślę, że wtedy książka okazałaby się znacznie mniej przegadana i na jej kartach pojawiłoby się więcej życia. Co do kwestii słów niepotrzebnych, ten tekst przydałoby się również „odktórzyć”, czyli przeredagować zdania tak, by tych nieszczęsnych „których” we wszystkich możliwych wariantach odmiany było zdecydowanie mniej niż 512 użyć na 346 stronach tekstu. Spokojnie, przytoczona statystyka to nie jakaś mania. Po prostu czytnik nie łyknął mi udostępnionego przez wydawcę formatu pliku i czytałam na komputerze przekonwertowany pdf. A że trafiłam na jakieś gęste „którze” stadko na jednej ze stron, postanowiłam sprawdzić ich liczebność.
Ogólnie w stopce brakuje nazwisk osób robiących redakcję i korektę, przez co jako czytelnik nie wiem, czy te procesy zostały w ogóle na tekście przeprowadzone. O ile do kwestii korektorskich za bardzo nie zamierzam się przyczepić, to brak porządnego redaktora niestety widać. Autorka miała pomysł na napisanie jakiegoś emigracyjnego (i feministycznego, choć tego słowa nie potrafiłam dopasować ze względu na fakt, że o teoriach feminizmu w przeczytanym przeze mnie fragmencie się nie dyskutowało) kryminału z akcją na Wyspach, ale realizacja zawiodła.
Odnoszę wrażenie, że przy pracy nad „Zmęczonymi skrzydłami ptaka” zabrakło osoby, która podeszłaby do tekstu rzetelnie i wskazałaby autorce, gdzie i co nie gra. I przepracowała całą książkę, krok po kroku. Owszem, w ten sposób premiera mogłaby się przesunąć w czasie, ale chciałabym kiedyś przeczytać fajny tekst pani Markiewicz, od którego nie będę mogła się oderwać. Dlatego trzymam kciuki za Autorkę i mam nadzieję kiedyś jeszcze o niej usłyszeć.
Za egzemplarz elektroniczny dziękuję Autorce oraz wydawnictwu Saga Egmont.
Zmęczone skrzydła ptaka
Autorka: Danka Markiewicz
Wydawca: Saga Egmont Polska