Przyznam, że do tej powieści podchodziłam stosunkowo nieufnie. Wydawca zamieścił informację, w której to przyrównuje Znak elfów do dzieł Tolkiena, twierdząc, iż doskonale trafia w oczekiwania czytelników rozbudzone kiedyś przez tego pisarza. Nie podchodzę optymistycznie do tego typu zapewnień, gdyż niekiedy okazują się nieco nad wyraz. Czy tak rzeczywiście jest, nie miałam możliwości się przekonać, bowiem nie czytałam jeszcze żadnej z książek tego autora. Mam jednakże szczerą nadzieję, że niedługo to się zmieni, bo Przebudzenie Grobowęża uwiodło mnie z pozoru niewymagającym wysilania się przy czytaniu stylem literackim, a zarazem niezwykłym przedstawieniem świata zawartego w tekście.
Sigbjorn Mostue niezbyt powoli, ale też nie zatrważająco drastycznie, wprowadza czytelnika w krainę istniejącą równolegle do naszej. Z tym że w tamtej znajdują się istoty magiczne, takie jak elfy, krasnoludy, bądź też martwiaki. Wszystko opisane jest w taki sposób, że bez trudu odnajdujemy się w tym dziwnym świecie, którego przecież zwyczajni ludzie nie widzą. Aczykolwiek mamy szansę zagłębić się w to bez zbędnych gabarytów, których zmuszeni są używać męczaki (ludzie), ażeby przedostać się na drugą stronę. Tak więc łatwo można wyobrazić sobie, że wszelakie dziwne rzeczy przytrafiające się nam w życiu są sprawą psotnych krasnoludów, które niedostrzegalnie uprzykrzają nam codzienną egzystencję. Teraz na myśl przychodzi mi porównanie tego zabiegu do Harrego Pottera J. K. Rowling, bowiem tak również czarodzieje zlewali się z mugolami i zacierali granice ich dzielące. Chociaż tu jest z deka inaczej, gdyż istoty magiczne wprost wzbraniają się przed kontaktem z przedstawicielami gatunku ludzkiego, najbliższe stosunki wręcz traktując z niechęcią.
Niezmiernie przypadł mi do gustu pomysł autora, chociaż podobno nie jest całkowicie oryginalny, bo Tolkien również wykorzystywał w swych powieściach wyżej wymienione istoty. Ale skoro nie miałam w rękach jeszcze niczego podobnego, twórczość autora mnie uwiodła. Wartka akcja płynie swoim rytmem, nie przyspieszając za bardzo, lecz nie będąc również wolną. Mogłabym rzec, iż jest wręcz idealnie. Nie powiem, że niektóre wydarzenia zdumiały mnie, bo często wiedziałam, co wydarzy się niebawem, lecz z chęcią wracałam do przygód młodego Espena i jego koleżanki - Ewy. Być może sprawiły to cechy ludzkie głównego bohatera, nie będącego kreowanym na herosa, ale na zwyczajnego chłopca mającego problemy, choć próbującego je rozwiązać. Na początku niechętnie czytałam o żeńskiej postaci, której przypadła znacząca rola w książce, z powodu zarozumialstwa, bo jak sądziłam z pierwszych rozdziałów - nim się cechowała. Na szczęście przekonałam się, iż jest zupełnie inaczej, a dziewczynka odnajduje się w świecie niebędącym miejscem zwyczajowym miejscem jej egzystencji. Doszłam również do wniosku, iż to dzięki niej Espen był w stanie podołać postawionemu przed nim zadaniu. Wspierała go na duchu i dawała różnej maści rady będące podstawą do kreowania zmian zachodzących w początkowo opieszałym młodzieńcu.
Najbardziej poruszyła mnie postać Nilsa - krasnoluda, który początkowo z niechęcią pomaga dwójce (nie)przyjaciół dotrzeć do Lasu, a w efekcie czego przysposabia sobie ich sympatię. Nils jest barwną postacią emanującą magią w najczystszej postaci. Ilekroć wyobrażałam sobie ów nadnaturalne stworzenia, widziałam przed oczyma piękne, kolorowe stworki odziane w najrozmaitsze przebrania. Tymczasem krasnolud jest brzydki i co chwilę pluje plwociną, co zaczyna być zabawne, bo sam ustawicznie narzeka na męczaków, a robi niemalże dokładnie to samo co oni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I choć traktował z niechęcią i pobłażliwością dzieci, myślę, iż również je darzył jakimiś uczuciami, mimo że wzbraniał się przed nimi jak mógł.
Teraz przyszła kolej na negatywne przedstawienie Znaku elfów. Niekiedy w powieści powtórzenia rażąco rzucały się w oczy. Były one banalne, chociaż nie należy winić za nie autora, bo tłumaczenia często nie są idealne, chociaż to pod wieloma względami przewyższało dotychczasowe. Mimo to występowały zbyt często, a kiedy już zagłębiłam się w tym magicznym świecie, przestały istnieć, a może to ja w późniejszej lekturze nie zwracałam na nich uwagi. Lecz skoro nie przeszkadzają w czytaniu, to nie należy dyskwalifikować z tego powodu całej trylogii, z całą pewnością wartej zapoznania się z nią.
Podsumowując, Przebudzenie Grobowęża polecam osobom pragnącym zatopić się w świecie marzeń, gdzie nic nie jest niemożliwe. Przeżyjecie piękne przygody z Espenem i Ewą w dwóch światach, bowiem akcja co rusz przenosi się z naszego - codziennego życia - do miejsca, w którym królują elfy. Dzieło autorstwa Norwega emanuje ciepłem i przygodą. Z pewnością znajdzie uznanie u czytelników nie szukających czegoś z morałem, choć i tego można się dopatrzeć, ale przygody, bo tę z całą pewnością tu znajdziecie. Dzięki tej powieści wrócicie do świata dziecięcych mrzonek, otaczając się nieszablonowymi bohaterami, którzy posiadają niebanalne cechy charakteru - należy tu głównie zawrzeć istoty magiczne. Aczykolwiek mnie powieść nie porwała w wir wydarzeń tak bardzo, żebym niezaprzeczalnie nie mogła się od niej oderwać. Owszem, stanowiła miłe urozmaicenie codzienności, ale nie była dla mnie czymś wielce frapującym.
Recenzję umieściłam uprzednio na recenzje-powiesci.blogspot.com