Ciekawie opowiedziana historia niewolnika z Barbados, który staje się wolnym człowiekiem, a wszystko to dzieje się w pierwszej połowie XIX wieku. Dla mnie najciekawsze były opowieści o okropieństwach systemu niewolniczego, tego gułagu w tropikach, gdzie ludzie traktowani byli jak rzeczy, ciężko harowali, a na dodatek byli bici, okaleczani, bezkarnie zabijani. Wielu popełniało samobójstwo, bo wierzyli, że po śmierci wrócą do kraju przodków. Ale plantator opisany w książce uznał, że samobójcy go okradają, bo nie zapracowują się na śmierć. Wymyślił więc sposób, kazał samobójcom odcinać głowy, bo bez głowy nie ma powrotu do Afryki: „Nikt nie odrodzi się bez głowy! – wykrzyknął pan. – Zrobię to z każdym, kto popełni samobójstwo. Zważcie, żadne z was nie zobaczy swojej krainy, jeśli nadal będziecie odbierać sobie życie.” Takich strasznych historii jest w książce więcej.
W tym kontekście historia tytułowego Washingtona Blacka, czarnego chłopca, jest wyjątkowa, bo bierze go sobie na pomocnika biały pan o przezwisku Tyci, który jest przeciwnikiem niewolnictwa, dzięki temu chłopak osiąga wreszcie wolność. Ale to też historia niereprezentatywna, jakby esesman w Auschwitz upodobał sobie jakiegoś więźnia, uratował mu życie i doprowadził do uwolnienia. Może w Auschwitz i takie rzeczy się zdarzały, ale były zupełnie wyjątkowe. Podobnie jest z historią Washingtona Blacka, dla mnie to kolejna wersja mitu amerykańskiego, w którym opowieść o bohaterze książki musi skończyć się happy endem.
W drugiej części książki, gdy Washington ucieka z plantacji i prowadzi życie wolnego człowieka, cała akcja staje się bardziej przygodowa, niemniej bohater ciągle żyje w strachu, że zostanie złapany i odstawiony z powrotem na plantację, gdzie czeka go śmierć w męczarniach. Zaś na północy Stanów i w Kanadzie gdzie nie ma niewolnictwa, codzienną rzeczywistością jest rasizm i segregacja, powszechny jest pogląd, że czarni to gorsi ludzie. W tej sytuacji podziw budzi wola życia i wytrwałość Washingtona Blacka, czepia się życia zębami i wreszcie osiąga wyzwolenie.
W ostatniej części książki akcja bardzo siada, mamy średnio udaną powieść psychologiczną, w której kochankowie przerzucają się argumentami; jest to nużące i mało ciekawe. Tę część można nazwać 'pogoń za Tycim', bo Washington, podróżując po paru kontynentach, uparcie poszukuje swojego wybawcy, a tak naprawdę szuka swojej tożsamości, swoich korzeni, w końcu je znajduje, ale czy to mu przynosi ulgę?
Książka zatem jest nierówna, ale bardzo dobrze napisana, fajnie słuchało mi się audiobooka w świetnej, jak zwykle, interpretacji Marcina Popczyńskiego.