Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lc i do i", znaleziono 131

Następnego wieczora [Debussy] zjadł kolację w bistro na rogu i poszedł odwiedzić swego przyjaciela Erika Satie w "L'Auberge du Clou". Lubił towarzystwo tego dowcipnego i melancholijnego cygana, jeszcze biedniejszego niż on sam, który sypiał na podłodze, bo nie stać go było na kupienie łóżka . Klaudiusz zastał Erika pogrążonego w czarnej rozpaczy . - Bigui* mnie rzuciła - oznajmił grobowym głosem z oczami pełnymi łez. - Wróciła do swego kochanka. Zdjął pince-nez, aby otrzeć łzę. - Powieszę się, jak tylko skończę pisać mój balet. - Ile ci potrzeba na to czasu? - Nie wiem. Jakieś dwa, trzy lata. * Przedmiot uczuć Satiego, Bigui, naprawdę nazywała się Suzanne Valadon. Była jedną z najbarwniejszych postaci Montmartre'u. Uważała się za artystkę - malarkę i była matką Maurice Utrilla.
Deszcz bębnił monotonnie o kryte łupkiem, mansardowe dachy, spływał z gzymsów zniszczonych domów beznadziejnie smutnymi łzami, bulgocąc ściekał z rynien, wciskał się pomiędzy lśniące kamienie bruku, tworząc tu i ówdzie kałuże, niby małe lusterka o karbowanych brzegach. Deszcz na Montmartre jest pełen swoistego smutku, bardziej przejmującego niż w jakiejkolwiek innej dzielnicy Paryża. To płynna rozpacz, nędza przemieniona w wodę.
Takim był Montmartre wiosną 1888 roku, oaza naiwnego hedonizmu, gdzie uprawiano kult uciech cielesnych na marginesie świata hołdującego wiktoriańskiej pruderii. Wesołe siedlisko cyganerii i beztroskich, romantycznych przygód, na pół wiejskie przedmieście Paryża, gdzie drzewa wiśniowe kwitły na pustych placach, kochankowie całowali się w cieniu bram, a młode praczki tańczyły kankana, bo miały lekkie serca i temperament w nogach. Był to jeszcze dawny Montmartre rozwiązły i sentymentalny, wiecznie ten sam.
Zdarzało się nieraz, że po okresach apatii moja osobliwa i piękna towarzyszka ujmowała mą dłoń, ściskając ją przyjaźnie raz po raz; twarz jej nabierała kolorów, wpatrywała się we mnie błyszczącymi, pełnymi tęsknoty oczyma, jej pierś falowała szybkim, urywanym oddechem. Było w tym coś z namiętności kochanka. Onieśmielało mnie to i budziło niechęć, było jednak zniewalające. Wówczas przyciągała mię ku sobie i wodziła gorącymi wargami po mych policzkach, szepcząc niemal ze szlochem: — Jesteś moja, będziesz moja, ty i ja należymy do siebie na wieki.
Wiem, najdroższa, że ranię twe serduszko, ale nie uważaj mnie za okrutną dlatego, że posłuszna jestem nieodpartemu prawu, jakie dyktują mi ma siła i słabość. Jeśli twe serduszko jest zranione, moje złe serce krwawi wraz z nim. W upojeniu i w niezmiernym poniżeniu żyję w tobie, twym gorącym życiem, a ty umrzesz, słodko umrzesz we mnie. Nie mogę temu zapobiec. Ja przyciągnę cię ku sobie, ty przyciągać będziesz innych; wtedy poznasz upojenie okrucieństwem, które jest niczym innym, jak miłością. Nie próbuj więc na razie wiedzieć więcej o mnie i mych sprawach, lecz zaufaj mi całym swym kochającym sercem.
Będziesz mnie uważała za okrutną, za samolubną, ale miłość jest zawsze zaborcza – im gorętsza, tym bardziej zachłanna. Czyż nie widzisz, jaka jestem o ciebie zazdrosna? Musisz pójść ze mną aż do kresu, do śmierci, kochając mnie. Albo nienawidząc. Ale musisz pójść za mną, nienawidząc w godzinie śmierci i potem.
Życie dziewczyny na tym świecie to żywot gąsienicy, co z nadejściem lata zamieni się w motyla. Lecz zanim się to stanie skrępowana swymi potrzebami, przyzwyczajeniami, swą naturą, jest tylko poczwarką, larwą.
Kiedyś myślałam, że senne koszmary to sprawa złego ducha, ale nasz doktor wytłumaczył mi, że to niemożliwe. To tylko zaraza - twierdził - albo inna choroba puka do drzwi, a nie mogąc wejść do środka, przechodzi, pozostawiając lęk.
Miłość oznacza ofiary, a nie ma ofiary bez krwi.
U młodych ludzi sympatia, a nawet miłość pojawia się nagle.
Jeśli twe serduszko jest zranione, moje złe serce krwawi wraz z nim. W upojeniu i niezmiernym poniżeniu żyję w tobie, twym gorącym życiem, a ty umrzesz, słodko umrzesz we mnie.
Nie mogę temu zapobiec. Ja przyciągnę cię ku sobie, ty przyciągać będziesz innych; wtedy poznasz upojenie okrucieństwem, które jest niczym innym jak miłością.
Uznasz mnie za okrutną, bardzo samolubną, lecz miłość zawsze jest samolubna, im gorętsza, tym bardziej łapczywa i zachłanna.
Miłość oznacza ofiary, a nie ma ofiar bez krwi.
Mimo wszystko życie i śmierć to stany tajemnicze i doprawdy niewiele o nich wiemy.
Wyjdę z tego drzewa i zabiorę ich stąd. A jeżeli to będzie niemożliwe, to ich pozabijam. Albo zostanę i zakwitnę.
Priorytetem mojej misji jest przywrócenie równowagi waszego świata. A kwestię mgieł, gadających wiader, krasnoludków, elfów i kijów-samobijów mam w dupie. Jeżeli uznacie, że możecie mi pomóc, tylko jeśli zawiążę jajko na supeł, wytnę bicz z lodu i coś tam jeszcze, to również mam to w dupie. Zwyczajnie i po prostu. Co więcej, zjawiska te znajdują się tak głęboko, że bez trudu zmieszczę i was.
W życiu nie spotkałem bandy równie niewydarzonych bóstw. Do widzenia. Hvala.
Teraz wiem, jak wygląda świat dla tych małych piesków z grzywkami nad oczami. Wygląda włochato.
Żyję w koszmarze, z którego od czasu do czasu budzę się w sen.
W jednym z wierszy T.S. Eliota jest ptak, który mówi, że ludzkość nie może znieść zbyt wiele rzeczywistości, ale ten ptak się myli. Człowiek może wytrzymać cały ciężar wszechświata przez osiemdziesiąt lat. Ale nie może znieść nierzeczywistości.
Doznał uczucia irracjonalnej i dojmującej przyjemności, jakby w jednej chwili wyrosło i zakwitło w nim drzewo tkwiące korzeniami w jego lędźwiach , a kwiatami w mózgu.
Żądza władzy nie istnieje bez wzrostu. Osiągnięcie celu anuluje ją. Aby istnieć, żądza władzy musi wzrastać przy każdym spełnieniu, czyniąc z niego jedynie stopień do kolejnego spełnienia. Im większa jest uzyskana władza, tym bardziej rośnie apetyt na nią. A ponieważ nie istniała widzialna granica władzy, jaką dzierżył Haber za pośrednictwem snów Orra, jego pragnienie naprawy świata było nieograniczone.
Leki czy hipnoza, to i tak tłumienie. Nie można uciec od własnego umysłu.
Przyjmował to, co jest. Żył prawie jak dziecko, tylko w obecnej rzeczywistości. Nie dziwiło go nic i zaskakiwało wszystko.
Świat istnieje bez względu na nasze wyobrażenia, jaki powinien być. Trzeba iść razem z nim. Trzeba zostawić go takim, jaki jest.
Ta nieskończoność możliwości, nieograniczona i niesprecyzowana zupełność bycia niezaangażowanym, niedziałającym, nieobrobionym: istota, która będąc jedynie sobą, jest wszystkim.
Ale kiedy umysł zdobywa świadomość, kiedy zwiększa się tempo ewolucji, trzeba być ostrożnym. Ostrożnym ze światem. Trzeba się nauczyć sposobów. Świadomy umysł musi stanowić część całości celowo i ostrożnie, tak jak skała stanowi część całości nieświadomie.
Ktoś, kto wierzy jak ona, że wszystko pasuje do siebie, że istnieje całość, której jest się częścią, i że będąc częścią jest się całością, taki ktoś nigdy nie żywi najmniejszego pragnienia odgrywania Boga.
Unikając cierpienia możesz zaprzepaścić szansę na szczęście. Możesz wtedy zaznać przyjemności bądź przyjemnostek, ale nie zaznasz spełnienia.
Spełnienie jest funkcją czasu. Pogoń za przyjemnościami ma charakter kołowy, powtarzalny, pozaczasowy. (...) Nie jest podróżą i powrotem, ale zamkniętym kręgiem, zamkniętym pokojem, celą.
Dopóki jakiś czyn nie spełnia się w krajobrazie przeszłości i przyszłości, dopóty nie jest czynem ludzkim. Wierność, która potwierdza następstwo przeszłości i przyszłości, wiążąc czas w jedną całość, jest korzeniem ludzkiej siły. Bez niej niczego dobrego niepodobna zdziałać.
Prawdę mówiąc, kiedy czytamy powieść, jesteśmy wariatami. Wierzymy w istnienie ludzi, których nie ma, słyszymy ich głosy, oglądamy z nimi bitwę pod Borodino, możemy nawet poczuć się Napoleonem. Wracamy do zdrowia psychicznego (na ogół) po zamknięciu książki.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl