Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz do karana", znaleziono 149

Według Lernera myśl, że dobro jest ostatecznie nagradzane, a zło karane, to klucz do zachowania naszego dobrostanu psychicznego. Jest to zniekształcenie poznawcze, które pomaga podtrzymać
poczucie przewidywalności, bezpieczeństwa i kontroli, ponieważ, jesli stracimy wiarę w świat, w którym potworności mają miejsce z jakiegoś powodu, może to przynieść brzemienne w skutki konsekwencje: możemy stracić motywację i poczuć, że nasze życie jest bez znaczenia, a wszystkie nasze wysilki
daremne. Dlatego też decydujemy się podtrzymywać iluzje, nawet jeśli oczywiste jest, że to tylko iluzja.
Spójrz: zagadka, czas się bawić.
Użyć sznura, spluwę sprawić,
Ostre noże lśnią tak cudnie.
Trutka wolna; działa trudniej.
Ogień cieszy, a pod wodę,
Cóż, nieśpieszno jest nikomu.
Wieszać można, ale po co,
Kiedy trzeba iść do domu.
Łeb rozbity, upadek paskudny.
Pędzi auto, a tu mur okrutny.
Wybuch - ani chybi
Uciecha to gorąca,
Jednak nim sens karać
Niesfornego chłopca!
Cóż począć, straszny mam ambaras.
Jak i ty: kryć się, czy brać nogi za pas.
Ha, ha.
Wasz
Nieodgadniony.
Przecież ona musi znać jego nazwisko – zastanawiała się w skrytości. Mogłabym go odszukać gdzieś tam w Austrii. Nie miała jednak śmiałości, by w dalszym ciągu indagować o to surową matkę, która w dzieciństwie często karała ją biciem po pupie. Złościła się na nią, że nie chce ćwiczyć na pianinie, że źle się uczy. Dziewczynka nigdy nie zaznała od niej czułości, pieszczot. Była zahukana, melancholijna i skryta. Przez całe życie marzyła o ojcu Austriaku, aż w końcu uwierzyła w wymyśloną przez siebie wersję swego poczęcia. Teraz w Wiedniu coraz częściej myślała, że musi w końcu dowiedzieć się od matki, jak nazywa się jej ojciec. Może też tu mieszka?
Uwielbiałam z nim jarać, bo uwielbiałam czuć się przy nim tak jak teraz. To był taki moment, kiedy naciśnięcie czerwonego guzika nie kończyło się tragedią.
- ... jaraj sobie, ile chcesz, ale nie zdziw się, jeśli pewnego dnia z twojego mózgu zostanie tylko bezużyteczna papka.
Patrioci przy rajzbrecie Z Bogdanem Wyporkiem, architekt, urbanista, współautor wielu planów Warszawy rozmawia Krzysztof Pilawski Jak zapamiętał pan odbudowę? – Po wojnie w Warszawie były dwie instytucje, które wszyscy znali: Stołeczne Przedsiębiorstwo Budowlane i Biuro Odbudowy Stolicy. Ciężarówki wywożące gruz miały napis SPB. Nazwę BOS utrwalały tysiące tablic ostrzegawczych: „Biuro Odbudowy Stolicy, obiekt zabytkowy, naruszenie istniejącego stanu będzie karane”. Mnie, młodego chłopaka, te tablice nieraz śmieszyły. Nie rozumiałem, jaką wartość może mieć kupa gruzu, jakieś szczątki. Ale w ruinach leżały fragmenty gzymsów, kolumn, które ułatwiały odbudowę zabytku. Wkrótce przestałem się śmiać, kilofem i łopatą usuwałem gruz, chodziłem na budowę Trasy W-Z, by popatrzeć, jak miasto wraca do życia. A to przecież nie było wcale przesądzone. W pierwszych miesiącach po wyzwoleniu zastanawiano się, czy w ogóle odbudowywać Warszawę. Skala zniszczeń materialnych i strat ludzkich przytłaczała, brakowało pieniędzy, materiałów, narzędzi, urządzeń, maszyn, fachowców. Dwustumetrowy tunel Trasy W-Z kopano metodą odkrywkową… – Bo nie było czym go wydrążyć. To niesłychanie śmiała inwestycja, w której pogodzono interesy modernistów i zabytkowiczów. Poświęcono kilka zabytkowych kamienic, ale efekt zachwycił wszystkich. Przed wojną połowa ruchu z Pragi szła przez most Kierbedzia (na jego filarach oparto potem most Śląsko-Dąbrowski – przyp. red.) i wiadukt Pancera (łączył most Kierbedzia z placem Zamkowym – przyp. red.), a dalej bezpośrednio na Krakowskie Przedmieście lub Podwale. Budowa tunelu udrożniła komunikację z Pragi do innych dzielnic: na Wolę oraz – dzięki przedłużeniu Marszałkowskiej – do Śródmieścia i na Żoliborz. W wyniku likwidacji wiaduktu Pancera pojawiło się jedno z najpiękniejszych miejsc widokowych w Warszawie: panorama Wisły, pałac Pod Blachą, którego wcześniej nie było widać, wyeksponowana bryła Zamku Królewskiego i wysoko posadowionego kościoła św. Anny. Pamiętam, że przed wojną to miejsce wyglądało dużo gorzej. „Królu Zygmuncie, powiedz nam, czyś / Widział Warszawę tak piękną jak dziś?”… – Nie odbieram słów piosenki jak ironii. Odbudowa Starego Miasta była majstersztykiem. Wielka w tym zasługa profesorów Jana Zachwatowicza i Piotra Biegańskiego. Stare Miasto zrekonstruowano w kształcie nie przedwojennym, lecz historycznym. Np. katedra św. Jana miała fasadę w stylu gotyku angielskiego, nadaną w XIX w. Przywrócono jej znacznie wcześniejszą formę, pasującą do otoczenia. Odsłonięto i odbudowano duże fragmenty murów obronnych otaczających Starówkę, rozebrano resztki przyklejonych do nich kamienic. Na ich miejscu urządzono pas zieleni, którego przed wojną nie było. Podobnie jak nie było Barbakanu łączącego Stare i Nowe Miasto. Ten nawiązujący do dawnej budowli obiekt jest powojennym dziełem prof. Zachwatowicza. Takie działanie było sprzeczne z uchwaloną w 1931 r. Kartą ateńską: stare musiało być stare i dokładnie takie samo jak dawniej. – Decyzja o odbudowie zabytkowej części Warszawy szła absolutnie wbrew ówczesnemu modelowi europejskiej sztuki konserwatorskiej. Gdyby działać zgodnie z nim, należałoby rozebrać ruiny albo pozostawić je w nienaruszonym stanie – taki pomysł zresztą się pojawił jako propozycja swego rodzaju pomnika zbrodni dokonanych przez hitlerowców. Moim zdaniem wybrano model najlepszy z możliwych. Odtworzono wiernie najcenniejsze zabytki, opierając się na zachowanej dokumentacji, zdjęciach, a nawet obrazach Canaletta. Gdy brakowało dokumentacji, projektowano obiekty, dbając, by charakterem, bryłą, detalami architektonicznymi dopasowały się do historycznego układu. W ten sposób powstał spójny, harmonijny układ urbanistyczno-architektoniczny: Nowe Miasto, Stare Miasto, plac Zamkowy, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat. W Europie znajdziemy setki starówek wspanialszych niż warszawska. – Nie tylko w Europie, także w naszym kraju, np. w Krakowie i we Wrocławiu. Skoro tak, to dlaczego wysiłek skupiono na pałacowych kolumnach i gzymsach, a nie na wydobyciu ludzi z piwnic, lepianek i ze strychów? – Odbudowa zabytkowej części odbywała się bez wątpienia kosztem budownictwa mieszkaniowego. Ale po spaleniu miasta, wymordowaniu 700 tys. mieszkańców, ograbieniu i zniszczeniu gromadzonego przez pokolenia dobytku pozostałych przy życiu Warszawa musiała nawiązać kontakt z historią. Z miastem, którym była przed zniszczeniem. Jej tożsamość kryła się w najstarszej, położonej na Skarpie Warszawskiej części, która za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego i Królestwa Kongresowego (do powstania listopadowego) uzyskała najpiękniejszy kształt. Dlatego warszawiacy nie mieli wątpliwości, że Stare Miasto, Trakt Królewski i Łazienki muszą zostać odbudowane. Czym byłaby Warszawa bez tych zabytków? Dlaczego warto pamiętać o odbudowie Warszawy? – To był piękny patriotyczny zryw – tyle że znaczony nie krwawą walką, lecz ciężką i twórczą pracą. Odbudowa to przykład, jak wspaniałych rzeczy mogą dokonać ludzie o krańcowo różnych życiorysach – jak komunista Józef Sigalin i adiutant Bora-Komorowskiego Stanisław Jankowski – jeśli połączy ich wspólny cel. To także niezwykły przykład ciągłości historycznej – od czasów dawnych, poprzez przedwojenne plany i wizje, ich okupacyjną kontynuację, wreszcie powojenną realizację. Wielu architektów i urbanistów, którzy odbudowywali Warszawę, pracowało przed wojną u Starzyńskiego albo na Politechnice Warszawskiej. Nie doszło do gwałtownego zerwania ciągłości, charakterystycznego dla okresu przemiany ustrojowej. Nie objawili się młodzi gniewni, którzy z definicji wiedzą lepiej, negują dorobek poprzedników, wyrzucają ich pracę do kosza.
Ala miała nadzieję, że jej mąż się wystraszy i zniknie z podwiniętym ogonem, ale on tylko się wyszczerzył uśmiechem ubogiej wersji Brada Pitta, który kiedyś ją tak bardzo jarał, a teraz tylko wkurwiał, i to na maksa.
Tamten balonik był błyszczący i różowy, najpiękniejszy na świecie. Mega się nim jarałam i kiedy wysiadałam z samochodu przed naszym blokiem, nitka wysunęła mi się z ręki i balonik odfrunął w siną dal.
Złe mał­żeń­stwo to wciąż mał­żeń­stwo
Nie był to najlepszy dzień w życiu świeżo upieczonego doktora Eldina Franklina. W ciągu zaledwie dwóch godzin swojej zmiany na oddziale ratunkowym został już zaatakowany przez znarkotyzowanego zawodnika MMA i zrobił pewnej bezdomnej kobiecie badanie per rectum, które poszło bardzo, ale to bardzo źle.
Amerykańskie studia medyczne z założenia nie przygotowują do prawdziwej pracy.
Na studiach medycznych nikt nie ostrzega, że właśnie w ten sposób uczysz się być prawdziwym lekarzem - przez upokorzenia i rzygowiny.
Spośród wszystkich narządów serce budzi najwięcej emocji. Może być złamane, pełne miłości lub radości albo zrobić dziwnego małego fikołka, gdy zobaczysz w windzie swoja sympatię. Kładziesz na nim dłoń, by złożyć przysięgę, okazać wierność, uczciwość lub szacunek. Kogoś okrutnego nazywa się człowiekiem bez serca. O życzliwym i szczerym mawia się, że ma serce na dłoni. A gdy poczujesz ulgę, robi się lżej na sercu.
Piętnaście lat temu, wkrótce po tym, gdy rozeszła się wieść o napaści na Sarę, jej koleżanki i koledzy ze szpitala poszli w swoje strony.
Mason był jak majonez, z tym, że brak majonezu uznałaby za dotkliwy.
Serce jest intymnym narządem, a gdy chodzi o serce dziecka, niemowlęcia albo płodu, to tak, jakbyś dotykał istoty życia. Musisz być pewny siebie, cierpliwy, ostrożny i skupiony.
Aktualnie Sara nie czuła się szczególnie dobra w czymkolwiek. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła blizny przecinającej zygzakiem jego brew. Cienka szrama biegnąca od warg odznaczała się jasnym różem na tle skóry.
Pot oblepiający jej ciało zlodowaciał. Fizycznie czuła bicie własnego serca. Była zbyt pijana, by się nad tym zastanawiać, ale mózg i tak podsunął jej niedawne wspomnienie.
Zamknęła oczy i przycisnęła brzeg telefonu do czoła. Wyobrażała sobie Psychola czającego się w kącie. A może stał na galerii i obserwował ją z góry, nurzając się w rozkoszy na widok jej przerażenia i delektując każdą chwilą pociągania za sznurki jej życia.
Uniosła podbródek w butnym geście i omiotła gniewnym spojrzeniem zatłoczony klub, prowokując każdego, by na nią spojrzał. Nikt nie miał jaj.
Ofiara...
Nie staniesz się ofiarą, jeśli nie będziesz zachowywać się jak ofiara.
Gdziekolwiek Will spojrzał, dostrzegał swoje odbicie. Co stanowiło dobre przypomnienie o roli, jaką miał tu odegrać.
Dziewczyny rodzą się z dziurami w sercach. Chcą je załatać miłością i poczuciem bezpieczeństwa. Chcą się czuć doceniane. Chronione. Uwielbiane.
Will uznał, że potrzebuje tego każdy. Zwłaszcza dzieci.
Macowi nie staje od lat. Używa inhalatora na astmę częściej niż ja. Dziw mnie bierze, że jeszcze nie mam pajęczyn między nogami.
Ostatnie dwa zdania były najgorsze. "Zrób listę wszystkiego, czego się boisz. To właśnie ja".
Nóż wbił się w jej bok po rękojeść. Nie była ustać o własnych siłach, mówić głośniej niż szeptem, zawołać o pomoc. I tonęła we własnych płynach ustrojowych.
Wszyscy widzieli, jak nurza się w szczynach i wymiocinach.
Przez wiele miesięcy po napaści Sara nie była w stanie przebywać sam na sam z żadnym facetem oprócz własnego ojca. Randki nie wchodziły w rachubę. Jeśli gwałt czegoś uczył, to tego, że intymność i zaufanie są dwiema stronami tego samego medalu.
Ich kot miał w papierach imię Pepper, ale jak każdy kot dorobił się z czasem kilku pseudonimów. Wibrysek, Bąbelek. A potem, gdy był trochę starszy, Beczułka.
Czasami dopiero kiedy coś stracisz, docenisz wartość tego czegoś.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl