Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lekarze dobrzy", znaleziono 6

- Nie o to chodzi - Gary Craig wysunął szczękę w przód. - Nie zauważyłeś, że już od dawna muzułmanie dzielą się na dobrych i złych ? Źli to ci, co walczą z nami, gdzie tylko jest to możliwe. Każda sposobność jest dla nich dobra. Nieistotne, kto nawinie się pod rękę - wolontariusze akcji humanitarnych, misjonarze, lekarze. Wszystkich należy zlikwidować. Z kolei ci dobrzy nie robią nic, by w jakiś sposób powstrzymać złych. Jakoś nie widzę ciągnących przez ulice Ankary, Kairu, Rijadu czy Marrakeszu tłumów wzywających do opamiętania, do zaprzestania samobójczych zamachów czy też wywierających nacisk na własne rządy, by przykręciły śrubę islamistom. W Europie za to protestują i gardłują, ile wlezie. W Arabii Saudyjskiej za posiadanie medalika ze świętym wizerunkiem grozi kara śmierci. U nas: chcecie meczet - proszę bardzo. „Róbcie, co chcecie” - debila, który wymyślił to hasło, należałoby zgilotynować.
- Nie wygląda to dobrze, zapraszam pojutrze na onkologię...
- ?
To był ten moment, kiedy zrozumiałam, co oznacza stwierdzenie, że nagle komuś cały świat się wali. Mój legł w gruzach po kilku zaledwie słowach lekarza.
- To ja teraz pójdę go wykastrować! Dajcie mi jakiś nóż, najlepiej zardzewiały! - wrzasnęła Magda z taką determinacją, że aż lekarz musiał ją uspokajać.
- Pani Magdo, mąż nie jest niczemu winny. To tylko natura.
- To nie jest mój mąż! I obiecuję, nigdy nie będzie. O Boże! Wcześniej go zabiję! Własnoręcznie.
Myślałam kiedyś, że może wcale nie byłoby źle być katoliczką. Przynajmniej ludzie na mszy nie gadają i w niedzielę miałabym ze dwie godziny spokoju. Poza tym jakaś forma edukacji religijnej pomogłaby lepiej zrozumieć T.S. Eliota, nie mówiąc o Miltonie i Chaucerze. Mój brat Martin, lekarz, który w  Boże Narodzenie zawsze jest „pod telefonem”, nie ma cierpliwości do takich rozmyślań. Wychowuje dzieci w  duchu czystego racjonalizmu. Żadnych Wróżek Zębuszek, Świętych Mikołajów ani Dzieciątek Jezus. Na pewno zostaną scjentologami.
Chmury za chmurami, wschodzące nad widnokręgiem, patrzące płowymi brzegami na Sowiróg i na ziemię. Ani gradu, ani grzmotu, ani deszczu, tylko milcząca ściana obrzeżona słońcem. Zboże rosło, jagody dojrzewały, ale w niedzielę ludzie z Sowirogu w zamyśleniu przesypywali kłosy w ręku i spoglądali z piaszczystych pagórków na szare dachy, nad którymi unosił się dym z kominów. Już raz tak było, pamiętali dobrze. Czyżby znowu, i ile razy jeszcze? Dlaczego Bóg oddał los w ręce ludzi, w ręce niewielu ludzi? Dlaczego nie w ręce pastora lub lekarza, którzy wiedzą, co to śmierć, a jeszcze więcej, co to życie? Dzwony obwieszczały wieczór, a oni zdejmowali czapki i słuchali, aż przebrzmiał ostatni ton. Na wschodzie niebo pociemniało nad lasami, tam znowu ogień się rozpali. Wiedzieli już o tym.
– Gdzie chory? – lekarz z sanitariuszem, obaj w kitlach zielonych jak zepsute mięso, weszli do kuchni.
Czuję fachowe ręce doktora obmacujące moją głowę i szyję. Bada puls w nadgarstku. To dureń. Wyjmij stetoskop, człowieku. Co! Nic nie słyszysz? Moje serce bije! Może słabo, ale bije. Jak jasna cholera! Nie dotykaj mnie tutaj, bo mam gilgotki. Lepiej przyłóż mi lusterko do ust. Nie uczyli cię tego?
– Kiedy to się stało?
– Nie wiem. Wróciłam z zakupów i znalazłam go w takim stanie.
– Jak długo pani nie było?
– Godzinę, może dwie. Najwyżej trzy.
Trzy godziny?! Na zakupach? No, jak z tego wyjdę, to z tobą pogadam. Zanosi się na poważną rozmowę, koleżanko. Tym razem ci nie odpuszczę.
– Już ostygł, proszę pani.
– Nie!
– Przykro mi.
Co ci przykro? Co ci przykro? Mojej żonie to jest przykro. Zbadaj mnie porządnie, konowale jeden. To hipotermia. Mówi ci to coś? Nie widzisz, że leżę na zimnej podłodze?
– Nic nie możemy zrobić. Musimy zaraz jechać do wypadku. Akt zgonu wystawię później.
Jakiego zgonu?! No, już! Leć, leć. Spieszy wam się, żeby dać cynk firmie pogrzebowej. Jest świeża skóra, będzie ekstra kasa.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl