Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pani to oni", znaleziono 12

Ale wie pani co? Panią to jeszcze dużo miłych rzeczy może w życiu spotkać. Ładna pani jest, to i ludzie będą traktować panią ładnie. Tylko niech pani niczego nie odkłada na później, dobrze? Nigdy nie wiadomo, oni czekają na nas wszystkich, toteż mówię, coby pani nic nie odkładała, bo nie warto.
Oni nigdy nie są tak cwani, jak im się wydaje. Wie pani, jaka jest definicja zbrodni doskonałej? Nikt nie wie, że została popełniona.
Ot, cała tajemnica władzy. Przedstawienie, pani. Jak widzisz, wcale nie trzeba, byś rozkazywała. Wystarczy, jeśli oni tak będą myśleli.
- Tak jest, panie inspektorze. Uczciwy był, nie można powiedzieć. Ale go zamordowali komuniści. I tego drugiego na Żoliborzu to tyż oni! Partia robotnicza to się nazywa, ale ja ich przecież dobrze znam, panie inspektorze! Jakie z nich robotniki? Tam same inżyniery, doktory, artyści, architektory... Architektorów najwięcej! No i rzecz jasna - co drugi nasz! Trzeba na nich bardzo, ale to bardzo uważać..
Wychodzę z klatki, rozglądam się. Nikogo nie ma w pobliżu, więc nie mam kogo zaczepić, by porozmawiać. Jak na złość nawet wszyscy, co mają psy, gdzieś pouciekali. Czy oni czują, że ja wychodzę na dwór? Przecież ja nie śmierdzę. Wącham się pod pachami. No piękny zapach, Pani Walewska, czy jak się nazywają te perfumy.
- A jakie rzeczy dotyczące papieskiej doktryny w moim reportażu obraziły pańską inteligencję?
- Bezmyślne powtarzanie przez panią tezy, która wszędzie jest klepana na okrągło — że Wojtyła był dogmatycznym konserwatystą, strażnikiem wiary i Pisma. To nieprawda — Wojtyła był pseudokonserwatystą. Chociaż nie uległ prezerwatywie, nie uległ pigułce, nie uległ aborcji i eutanazji oraz innym fetyszom „postępu" czy „wyzwolenia", lecz uległ, zapewne podświadomie, głównej truciźnie antychrześcijańskiej sączonej przez nowinkarzy, sekciarzy i amerykańskich pastorów-show-menów: że Bóg nie jest surowym sędzią, a piekło to tylko metafora. Lansował Boga jako dobrotliwego tatusia, wszechwybaczającego patrona o twarzy Wojtyły, reklamując bezwarunkowe miłosierdzie kosztem sprawiedliwego osądu, co jest w drastycznej sprzeczności z Pismem Świętym, starczy po nie sięgnąć. Wojtyła ocenzurował nie tylko „Stary Testament", lecz i „Nowy", przemilczając, vulgo: eliminując wszystko co tam można czytać o „bojaźni Bożej", o niewybaczaniu grzechów za brak skruchy i o mękach piekielnych dla zatwardzialców. Kupił tym sobie tłumy fanów na całym świecie, i może nawet kanonizację, lecz ta zdrada Pisma Świętego nie zyskałaby aprobaty Jehowy i Chrystusa, gdyby oni istnieli, pani Krystyno. Hasło „caritas maior iustitia" to nic innego jak klucz otwierający śluzy bezkarnego grzechu. Bardzo niebezpieczna gra w takich czasach jak dzisiejsze — czasach kolczyka na obnażonym pępku, czasach pedalskich małżeństw, czasach hedonistycznego „dolce vita", które chcą mieć wszyscy. 
- Tak? No to powiedz, o czym oni rozmawiają? (…)
- Wyjrzyj jeszcze raz przez dziurę i zobacz, co robią.
- Hmm… (…) Pani Yennefer stoi przy wierzbie… obrywa listki i bawi się swoją gwiazdą… nic nie mówi i nie patrzy w ogóle na Geralta… a Geralt stoi obok. Spuścił głowę. I coś mówi. Nie, milczy. Oj, minę ma… ależ dziwną ma minę…
- Dziecinnie proste. (…) On właśnie prosi ją, by mu wybaczyła jego rozmaite głupie słowa i uczynki. Przeprasza ją za niecierpliwość, za brak wiary i nadziei, za upór, za zawziętość, za dąsy i pozy niegodne mężczyzny. Przeprasza ją za to, czego kiedyś nie rozumiał, za to, czego nie chciał zrozumieć… (…) Przeprasza ją za to, co zrozumiał dopiero teraz (…) Za to, co chciałby zrozumieć, ale lęka się, że nie zdąży… I za to, czego nigdy nie zrozumie. (…) Hej, słyszę znad stawu jakieś podniesione głosy. Wyjrzyj prędko, zobacz, co się tam dzieje.
- Geralt (…) stoi z opuszczoną głową. A Yennefer strasznie wrzeszczy na niego. Wrzeszczy i wymachuje rękoma. Ojej… co to może znaczyć?
- Dziecinnie proste – Jaskier znowu wpatrzył się w ciągnące po niebie obłoki. – Teraz ona przeprasza jego.
Są takie dni,
Panie Boże,
kiedy cię po prostu nie lubię!
Kojarzy pani ten koszmar z dziecięcych snów, kiedy budzi się pani z przekonaniem, że w szafie lub pod łóżkiem czai się potwór? Ten sen jest tak przerażający, ponieważ ma się wrażenie, że coś złego wtargnęło do naszej bezpiecznej przystani, do miejsca, do którego się wraca, kiedy dzieje się coś złego, kiedy jest się zdenerwowanym lub zaniepokojonym. Westacombe zawsze było moją bezpieczną przystanią, ale od kilku dni chodzę spać z duszą na ramieniu.
Kilka dni później o dwanaście lat starsza od Baarovej Magda Goebbels zaprosiła ją do siebie. Przywitała się przyjaźnie. Według Lidy aż nazbyt przyjaźnie. - Kocham mojego męża, ale on kocha panią - powiedziała. - Chciałabym opuścić Niemcy. Mogłaby mi pani pomóc? - spytała Lida. - Mówmy sobie po imieniu. - Magda nalała likieru z karafki i podniosła kieliszek do toastu. - Nie możesz tego zrobić. To jest wielki człowiek. Potrzebuje i ciebie, i mnie. - Ja bym nigdy nie mogła... - Będziesz musiała.
Większość ludzi uważa, że najgorsza jest śmierć. Nic podobnego. Po pewnym czasie nadzieja jest o wiele okrutniejszą panią. Kiedy żyjesz z nią tak długo jak ja, z mieczem nad głową przez całe dni, potem miesiące, a wreszcie lata, zaczynasz marzyć, żeby opadł i ściął ci głowę.
- Proszę mi opowiedzieć o zamkach. Dlaczego kazała je pani zamontować?
Zastałam w mieszkaniu otwarte okno, uchylone drzwi, przekrzywione żaluzje. Niby nic wielkiego, lecz mimo to się zaniepokoiłam i nie potrafiłam sobie wmówić, że to tylko wiatr. Mój zdrowy rozsądek przypominał ducha - w jednej sekundzie był, w drugiej znikał. Całkowicie. Jakby rozpływał się w powietrzu. Zastanawiałam się, czy w domu nie ma tajemnych wejść i korytarzy, jak w starej nawiedzonej posiadłości. Czasem przyłapywałam się na szukaniu na ścianach i podłogach śladów po nieproszoych gościach, ale oczywiście nigdy ich nie znalazłam.
- Chciałam być bezpieczna.
- Czuła się pani zagrożona? Czyżby ktoś pani goził?
- Nie, nic podobnego. Przez większość czasu mieszkałam sama; to były wyłącznie środki ostrożności.
- Czy w ciągu ostatnich dni przed zaginięciem córki wydarzyło się coś dziwnego?
Pewnego razu pościel na moim łózku była skłębiona, jakby jakiś nadprzyrodzony gość ośmielił się w nim położyć pod moją nieobecność. Innego dnia po powrocie do domu zauważyłam, że lustro wisi krzywo. Czyżbym to sobie wyobraziła, czyżby moje postrzganie świata było zaburzone? Moja pierwsza myśl brzmiała: ,,Ktoś tu jest", ale dom był pusty, więc ją od siebie odsunęłam.
- Nic takiego sobie nie przypominam - mówię.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl