Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "paryzu te a", znaleziono 11

Igrzysk regionalnych nie zorganizowano, zbliżają się te w Paryżu, a pieniędzy na wysłanie zawodników jak nie było, tak nie ma. Są za to konflikty między Komitetem a związkami sportowymi i chaos organizacyjny.
Prasa nie ustaje w nagonce, a tłum zdaje się coraz bardziej rozsmakowywać w skandalu. Plotki roznoszą się po Paryżu niczym choroba weneryczna - szybko i bez kontroli.
Wyjeżdżać trzeba do Paryża, Londynu, Berlina czy po prostu do Ameryki, jak większość, a nie bajdurzyć o jakimś państwie żydowskim na pustyni i robić młodzieży wodę z mózgów! Opowiadać jakieś baśnie o kibucach, oazach i wielbłądach!
W Delhi, Kalkucie, Tokio, Nowym Jorku, Londynie, Berlinie, Los Angeles, a także w Paryżu, Rzymie, Mediolanie, Kairze, Chicago... nie mogą cię już przyskrzynić za włóczęgostwo, więc nie rób sobie nadziei.
Nie ma dość miejsca w więzieniach.
W Paryżu czy Berlinie już tak się dziewczyny nie powłóczą po nocy. Inwazja migrantów zmieniła te stolice nieodwracalnie, a w Warszawie Izraelczyk przez trzy dni i trzy noce nie zobaczył policjanta na ulicy. Naprawdę był bardzo pozytywnie zaskoczony Polską.
Wyszłam za hrabiego. A Fryderyk? On się jedynie oświadczył, tęsknił, został odrzucony, cierpiał i przewiązał moje listy jakąś wstążką, opisując je hasłem „moja bieda”. O tym ostatnim dowiedziałam się długo po jego śmierci. Przypomniałam sobie wszystkie te noce, kiedy sen nie przychodził, bo mnie dręczyły myśli o Paryżu.
Trafiłem do miasta Orysułtan, które istnieje zamiast Moskwy w świecie zwanym Weroz. Zamiast Sztokholmu jest Kimgim, zamiast Kijowa pewnie jakaś Ababagałamaga, a zamiast Paryża - Dyr-Bul-Szczył. I pewnie tylko polskie miasto Szczecin, niewymawialne dla każdego narodu zachodniego, nie zmieniłoby swojej nazwy.
Żaden Luwr, żadne zamki nad Loarą nie mogą dostarczyć tylu przyjemnych i niezapomnianych wrażeń, co ponure i ubogie wnętrze hotelu,,Workuta". Działa tu odwieczne prawo względności. Wjazd do Luwru z Paryża nie jest przejściem z ziemi do nieba, natomiast wejście z ulicy do holu hotelowego w Workucie - jest. Hol ratuje nam życie, bo jest w nim ciepło, a ciepło jest rzeczą w tym mieście najcenniejszą.
Stał się modnym pianistą, jak niegdyś Chopin, i tak jak on do najbogatszych rezydencji wchodził drzwiami dla służby. O wyznaczonej godzinie zjawiał się w salonie w nieskazitelnie skrojonym fraku, kłaniał się, uśmiechał i grał dla dam, które wesoło paplały podczas jego koncertu, a potem oklaskiwały go powściągliwie. Tak samo przed laty zachowywały się ich babki, słuchając biednego Fryderyka. Potem lokaj dyskretnie wręczał mu kopertę. Klaudiusz wkładał palto i wracał do domu ulicami zimowego Paryża.
Takim był Montmartre wiosną 1888 roku, oaza naiwnego hedonizmu, gdzie uprawiano kult uciech cielesnych na marginesie świata hołdującego wiktoriańskiej pruderii. Wesołe siedlisko cyganerii i beztroskich, romantycznych przygód, na pół wiejskie przedmieście Paryża, gdzie drzewa wiśniowe kwitły na pustych placach, kochankowie całowali się w cieniu bram, a młode praczki tańczyły kankana, bo miały lekkie serca i temperament w nogach. Był to jeszcze dawny Montmartre rozwiązły i sentymentalny, wiecznie ten sam.
Sąd Ostateczny Bachor siedział na ławce w kościele Mariackim i wywijał nogami z wrażenia, a zarazem przerażenia. W kaplicy rozlegał się miarowy łomot. Od godziny wpatrywał się w obraz Memlinga „Sąd Ostateczny”. Bał się. Bardzo się bał. Przez tę długą godzinę (jakieś dwa odcinki „M jak Miłość”), podczas której tu siedział, przypomniał sobie wszystkie dokonane złe uczynki. Oczywiście namawianie hackera do włamywania się do skrzynki pocztowej jego taty zaliczane było przez specyficzne sumienie Bachora do kategorii uczynków dobrych. W sumie afera z eliksirem też była pozytywna. Jego wzrok uciekał w prawą stronę, gdzie postacie z okrzykiem spadały w ogień piekielny. Oj, Zuzanna słyszała ten krzyk! Co chwila zamykała oczy i otwierała je ponownie z przerażeniem. Była ciekawa, co ci ludzie takiego narobili, że znaleźli się w tym ogniu. Pewnie też bawili się we wróżkę. I zabierali pieniądze za stawianie kart, i w nie grali. I pewnie też podrabiali podpisy… Jacek doszedł do wniosku, że trzeba koniecznie pokazać córce obraz Memlinga, w momencie, gdy przyłapał ją właśnie na podrabianiu jego podpisu pod uwagą o następującej treści: „Zuzanna Wolicka poiła kolegę świństwem. Kolega zwymiotował na tornister koleżanki”. – Zuza, co ty robisz? – zapytał, zabierając jej dzienniczek. Przeczytał w spokoju uwagę i zmartwiony usiadł obok córki na tapczanie. Rozejrzał się po pokoju dziecka. Przed oczami mignął mu plakat Harry’ego Pottera i zaczął się zastanawiać, czy Zuza do tej książki nie jest jeszcze za mała. Tym bardziej do filmu. Wziął do ręki czapkę czarodzieja i zapytał – o co chodzi z tym świństwem? – Bo wiesz, tata, ja eliksir robiłam. Czarodziejski – wydukała Zuza ze spuszczoną głową. – Miłosny eliksir. I chciałam wypróbować. No i Kacper się nawinął… – podniosła szybko głowę. – Tata, naprawdę to nie jest moja wina, że on się porzygał! – kiwała głową przecząco. – Zrobił to zaraz po tym, jak mu powiedziałam, z czego to zrobiłam… – Z czego? – zapytał Jacek. Nieco bał się odpowiedzi, ale postanowił sobie, że będzie dzielny. – „Włosy kota, woda z kranu, odrobina marcepanu, włos staruszki, cztery zęby, co wypadły komuś z gęby, trochę piasku z piaskownicy i paznokieć od dziewicy” – wyrecytowała Zuza jednym tchem. Jacek walczył mocno z odruchem wymiotnym. – Dziecko, i ty mu dałaś to wypić? – zapytał skrzywiony. – Tak, ale przecedziłam – powiedział niewinnie Bachor. – Było napisane, żeby przecedzić, to przecedziłam, przez skarpetkę – Jackowi było jeszcze gorzej. – Czystą, tata! – krzyknął Bachor, widząc minę Jacka. – Ale, Zuza, dlaczego? – w dalszym ciągu nie rozumiał. – Skąd ty ten przepis wzięłaś? I na co on miał pomóc? – Tata, z Internetu, a miał pomóc na miłość, no… – zniecierpliwiła się Zuza. – Dzisiaj rano dałam polizać Parysowi. Zaraz zwiał pod piętnastkę. Położył się na wycieraczce i skomlał. Wiesz, tam ta sznaucerka mieszka. Wył do niej, zatem myślę, że się zakochał – uśmiechnęła się i kontynuowała. – Pomyślałam sobie, że jak na Parysa działa, to muszę na ludziach wypróbować. A ten idiota się porzygał na tornister Karoliny – wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę. – Zuza! – krzyknął tata. – No, naprawdę – Bachor kiwał głową – prawie wszystko wyrzygał. Zmarnował eliksir. – Zuzanko, ale po co ci było, żeby Kacper się w tobie zakochał? – rozmowy tego typu wykańczały Jacka. Zdecydowanie nie rozumiał kobiet, nawet tych zupełnie małych. – Tata, tu nie chodziło o mnie! – krzyknęła Zuza – ani o Kacpra! To było na próbę! – mówiła dalej podniesionym głosem. – To chodziło o ciebie, tato! Jacka zatkało. Przez chwilę nie mógł z siebie wydobyć słowa. Jego córka skorzystała z okazji i ciągnęła dalej. – Bo nie idzie ci z tymi dziewczynami, tato, co jedna to gorsza – powiedziała z miną znawcy. – I pomyślałam sobie, że jak znajdę kogoś odpowiedniego, to dam eliksir i już. I ty się zakochasz, i ona. No, niestety, jeszcze nie spotkałam, ale przecież ty mi zawsze mówisz, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Jacek nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jednej strony wiedział, że powinien ukarać córkę za takie zachowanie, a z drugiej strony czuł, że to jego wina. Że coś zaniedbał. Westchnął głęboko i stwierdził, że jadą do Mariackiego zobaczyć „Sąd Ostateczny” Memlinga. Może córka popatrzy i przemyśli pewne sprawy. Wierzył w jej inteligencję. A potem obiecał sobie, że zabierze Zuzę na duże lody. I frytki. I cokolwiek będzie chciała. Cokolwiek.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl