Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli.
Wystarczy odpowiednio zorganizować sobie prace.
Opierał się o rozczochraną miotłę z gałęzi, swoje narzędzie pracy, którym przeganiał ptaki i chuliganów popijających wino w starych kapliczkach.
Jedna z luf karabinu znajdowała się na wyciągnięcie ręki od mojej głowy.