Cytaty Igor Brejdygant

Dodaj cytat
Monika chciała wyjść, wybiec do światła, powietrza i ludzi, ale im bardziej chciała, tym bardziej nie wiedziała, jak to zrobić. Kolejne drzwi prowadzące do kolejnych sal, ślepe korytarze, coraz ciemniej, w końcu schody.
Nagle dotarło do niej, że nie może już dłużej przebywać w tym miejscu, tak jakby cała misternie budowana przez lata gruboskórność zniknęła nagle i sytuacja, która jeszcze przed sekundą wydawała jej się absolutnie rutynowa i wręcz nużąca, uderzyła w nią z siłą, z jaką uderzyłaby w każdego normalnego człowieka wprowadzonego tu z ulicy.
- Zanim to się stało, musiał długo pić. - Monika spojrzała Walińskiej w oczy.
- Możliwe, ale nie to go zabiło. - Doktor odbiła piłeczkę, unikając wzroku Moniki.
- Zauważyli, że mnie nie ma? - zapytała Brzozowska, odwracając się od Wójcika.
- No co ty. Kto by zauważył, ze nie ma na spotkaniu jedynej kobiety w wydziale, którą każdy przy byle sposobności chciałby zastąpić na stanowisku? - Wygląd Adama w pewnym stopniu tłumaczył jego permanentny sarkazm.
Na stoliku obok leżała szklana fajka z brzydkim, brudnym nagarem i odrobiną opalonych resztek tytoniu. Monika chwilę wpatrywała się w lulkę. Już sto razy obiecywała sobie, że przestanie to robić. Nie mogła, nie powinna się w to pakować.
Czuł w sobie taki potencjał i siłę do pokonania tamtych, do wywiedzenia ich w pole, że nie dopuszczał nawet myśli o tym, że kiedyś mógłby trafić pod sąd. Nie mówiąc już o tym, żeby mieli go skazać i by miał trafić do więzienia.
Czasem szczęśliwie los stawia na naszej drodze życzliwych bądź "życzliwych" ludzi akurat wtedy, gdy potrzebujemy ich najbardziej.
Wypili butelkę wina, potem ona go uwiodła, a on dał się uwieść.
Do śledzenia ofiary miał kilka kupionych za grosze starych samochodowych strucli. Jeśli uznawał, że jakimś jeździ za nią już za długo, to po prostu przesiadał się do innego, a tamten odstawiał na jakiś czas albo sprzedawał z niewielką stratą.
Taki świat. Powoli stawało się tak, że człowiek, który nie potrafił iść przed siebie po trupach, właściwie nie kwalifikował się do istnienia.
A kim właściwie stał się teraz? Czy dałoby się jakoś nazwać jego obecną aktywność? Co robił? Osaczał dziewczynę, żeby w efekcie... I jak do tego doszło?
Tak, Marek był w życiu zdecydowanie zbyt ostrożny, od zawsze wszędzie i we wszystkim widział potencjalne zagrożenia. Był człowiekiem, który spacerując w bezwietrzny dzień, obliczał trajektorię łamania się drzew stojących przy trasie jego przejścia, przyglądał się dachom i balkonom nad głową.
Smykałkę do technikaliów miał od zawsze, umiejętność pozostawania niewidocznym dla innych wykształcił u siebie przez lata w stopniu tak zaawansowanym, że kosztowało go to zmarnowanie poprzedniej edycji własnego życia, utratę żony, szacunku dla siebie i tych wszystkich innych rzeczy, które dają ludziom paliwo do istnienia.
Marek, choć uwielbiał słuchać głosu Karoliny, był już lekko znużony rozmową. Zresztą mikropluskwy podsłuchowe miał zainstalowane nie tylko w szwie torebki, ale w ogóle w większości szwów jej życia, więc mógł i co więcej słuchał jej na co dzień, i to w ciekawszych sytuacjach. Podsłuchy były wszędzie - w domu, w pracy, nawet w samochodzie.
Pracował od lat, a właściwie odkąd sięgał pamięcią, w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie jako pracownik jednego z departamentów zajmował się przydziałami środków dla muzeów w całym kraju.
To nie miało początku, w każdym razie on nie umiał go zlokalizować, więc bez sensu byłoby nawet zastanawiać się nad tym, od czego się zaczęło. Przecież przez prawie pięćdziesiąt lat swojego życia nigdy nie posunął się do czegoś takiego.
. "Niefortunne zdarzenia". Marek uśmiechnął się do swoich myśli. Tak, było tego trochę. Ale to wszystko już nieważne. Ważne było to, że znajdował się tu i teraz, że słuchał tych dwóch dziewczyn, z których jedną już niedługo zamierzał zabić... I ta perspektywa bardzo go cieszyła.
Kiedy kelner poszedł, panie przyglądały się chwilę sobie, tak jakby nie widziały się od dawna i teraz chciały chociaż z grubsza ocenić efekty działania czasu.
Dzwony biły jakiś czas.
Mijała właśnie dwunasta w południe, czyli jedna z tych godzin, które dzwony anonsują najdłużej.
Łzy płynęły niemo na poduszkę, a było ich tyle, iż w pewnym momencie przyszła jej do głowy niedorzeczna myśl, że zaraz przesiąkną przez pościel i materac, spłyną do sąsiadów i w ten sposób wyjdzie na jaw jej wielka tajemnica, która wyjść na jaw nie mogła.
Dominika próbowała zasnąć. Tylko jak tu zasnąć, kiedy właśnie straciło się miłość życia? Miłość, o której oprócz nich dwóch i tamtych drani - choć oni nie znali raczej pojęcia miłości, a jeśli już, to kojarzyła im się wyłącznie ze spółkowaniem - nie wiedział nikt.
Może i Ania nie wiedziała wiele w sensie faktograficznym, ale w emocjonalnym czuła prawdopodobnie niemało. W końcu była jej córką.
Mimo tego, że na dworze było ciepło, a grzejniki i tak działały i w domu temperatura grubo przekraczała dwadzieścia stopni, Dominika trzęsła się, a jej usta były sine, jakby właśnie wyciągnęli ją z przerębla.
Bulgot gorącej wody lejącej się z kranu w toń między jej udami niestety nie zagłuszył natrętnych myśli. Próbowała ułożyć wydarzenia na osi czasu.
Obecnie wyglądało na to, że bardzo wiele będzie trzeba ujawnić. To jednak nie zaprzątało jej w tym momencie nadmiernie. W jej głowie wciąż powracał jeden obraz. Twarz nieżyjącej kochanki.
Przedmioty to jedno, ale dotyk ciała to coś zgoła innego. To znaczy nie zawsze, ale tym razem zdecydowanie. Może w tym dotyku, jak w tamtej chwili, też od razu poczuła wszystko to, co miało nastąpić później. Wszystko oprócz tego, co zdarzyło się dziś...
Dotyk to zupełnie osobna gałąź empirii. Ten zmysł, instrument poznawania rzeczywistości od zawsze interesował ją szczególnie.
Tak naprawdę, odkąd sięgała pamięcią, była raczej nieśmiała. W ostatnich latach radziła sobie jednak z tą przykrą przypadłością całkiem nieźle.
Nagie ciało ukochanej kobiety leżało twarzą do podłogi, a spod niego rozlewała się kałuża gęstej ciemnoczerwonej cieczy.
Dźwięk metalu uderzającego o politurę mebla rozbił panującą tu dziwną ciszę i wprowadził lekki niepokój.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl