Do komnaty wszedł jasnowłosy fircyk, a za nim pięciu towarzyszy, których poznaliśmy na "kolacji".
Bez wątpienia miałem przed sobą wojskowych - nie dworskich pachołków, co to kijem obiją dłużnika jaśnie pana, czy kłusownika z lasu pogonią, ale prawdziwych, zaprawionych w bojach wojaków. Sądząc, po kosztownych szatach i porządnej broni, jaką dzierżyli przy zdobnych pasach, raczej nie mogli być na służbie naszego paniczyka, powstawało więc pytanie: kto tu tak naprawdę wydaje rozkazy?
Zapisałem w pamięci, aby potem zagadnąć wiedźmina, co o tym sądzi i zwróciłem się w stronę gości:
- Dobrze, żeś się obudził - zaczął młody - Pamiętasz co zaszło?
- Mniej więcej - podniosłem się na łokciach, podświadomie starałem się ukryć świecące przedramiona przed wzrokiem obcych - co teraz?
- Cóż - paniczyk przystawił sobie krzesło do mojego łóżka - są dwie opcje:
pierwsza, rzekłbym, pokojowa i druga hmmm... - udał, że się zamyślił, a ja straciłem do niego resztki sympatii, o ile można powiedzieć, że jakąś miałem wcześniej - drugą opcją, jest opcja siłowa - poczekał, aż jego słowa wybrzmią, wojowie w tym czasie stali jak kamienne rzeźby.
- Tak czy siak - rzucił paniczyk wstając - jutro z samego rana ruszamy i twoją sprawą jest czy wrzucimy cię na koń spętanego, czy pojedziesz jako członek wyprawy - zbieraj siły,