Czy trzeba coś dodawać?
Każda opowiedziana historia mogłaby stać się kanwą obszernej powieści o zwyczajnym człowieku i wielkiej historii, o szczęściach codziennych i szczęściach niezwykłych, które niektórzy nazywają fatum, a inni niewiarygodnym zbiegiem okoliczności. To przecież nic zwykłego – ludzie, którzy kiedyś tu mieszkali i ludzie, którzy zniknęli. Jeśli została po nich pamięć – nich trwa w nas jak najdłużej, w innym wypadku zastanawiam się, jakże ubodzy się staniemy.
Tu nie trzeba krzykliwych okładek – wystarczy samotne drzewo rzucające cień na szarą, zwykłą ziemię. Prosta okładkowa grafika ma tyle znaczeń, ile prawd wypowiedzą rozmówcy autorki. Bo Hanka Grupińska im oddaje głos, wsłuchuje się w materializujące się tekstem wspomnienia, nie poprawia, nie ocenia, przytacza słowa wprost, często niegramatyczne, koślawe ale wciąż naturalne i – ponownie – zupełnie zwyczajne.
Dzięki dwunastu opowieściom (dwunastu apostołom?) krążymy po przedwojennej Polsce od jednej granicy po drugą, oglądamy zaginione światy, zupełnie odrębne od siebie, a jednak podobne w ponurej przyszłości, która je dotknęła.
W opowieściach nie ma wielkich czynów i wielkiej polityki. Nie takim bohaterom przecież stawia się pomniki; nikt do miana bohatera tu nie aspiruje. Jest zwyczajne życie, zwyczajna miłość, codzienna praca i powszedni dzień. O tym też warto czytać.
Nie trzeba tu wielkich słów, próżno strzępić język. Najprostsza opowieść obroni się sama.