Chyba miałam za wielkie oczekiwania. Na początku bawił mnie surrealistyczny obraz małego miasteczka, które jest tak nieznaczące, że nawet nie ma go na mapach i nie dociera tam Internet, gdzie mają jedną tylko sygnalizację świetlną i jednego pirata drogowego, który co jakiś czas przejeżdża na czerwonym, i gdzie policjanci z nudów szydełkują, bo nie ma nic do roboty. Ale obiecano mi też zagadkę kryminalną i zabawę literacką. Tymczasem zabawy literackiej nie ma, są tylko wykłady o literaturze wygłaszane przez główną bohaterkę, które nijak się mają do treści książki. A zagadka kryminalna - cóż, śledztwo prowadzone jest przez ekipę zachowującą się jak kretyni, co nawet byłoby zabawne, ale nie prowadzi sensownie do takiego zakończenia, jakie sobie autor wykoncypował (albo jesteś idiotą, albo spryciarzem, ale naraz się nie da). Więc ani dobra zagadka, ani kryminalna zabawa literacka, ani nawet dobra komedia, bo autor przesadza upierając się przy własnych dowcipach (np. motyw podmiany kotów starszej pani jest zabawny, ale pomysł, że staruszka nie odróżni kota od niedźwiedzia, wzbudza tylko wzruszenie ramion).