Niespodzianka.
No, tak… Tyle lat byłam przekonana, że to książka nie dla mnie. Gdy byłam w wieku średnionastoletnim chyba wszyscy moi koledzy zaczytywali się „Działami Nawarony” i łamiąc sobie języki na angielskich imionach i nazwiskach bohaterów (nikt z nas nie uczył się angielskiego) komentowali ich zmagania. Pamiętam pierwszy raz oglądaną adaptację filmową i znowu komentarze i powroty do książkowych „Dział”. I porównywanie: czym się różnią, co było lepsze itp… I tak, jak niektórzy mieli z „Kubusiem Puchatkiem” cały czas wpychanym w ręce, a jednak nieprzeczytanym, tak ja miałam z „Działami Nawarony”. Nie dałam się zachęcić do lektury tej książki przez długie, długie lata… Byłam przekonana, że to przygodówka dla trochę większych chłopców.
Zaczęłam czytać, żeby mieć ją z głowy, bo znowu (który to już raz?) znalazła się w zasięgu moich oczu i rąk. Zaczęłam czytać i po kilkudziesięciu stronach z zadowoleniem stwierdziłam, że moje przewidywania sprawdziły się. Tyle, że teraz wiedziałam, że to świetna przygodówka. Jeszcze podtrzymywałam wersję, że dla większych chłopców. Super herosi, niesamowite przygody, mrożące krew w żyłach sytuacje. II wojna światowa i straceńcza wyprawa pięciu wspaniałych podjęta dla ratowania życia ponad 1200 osób. Wartka akcja, ekstremalne warunki, męska przyjaźń. Rozumiałam, że może się podobać, może porwać, może ekscytować… Ale nie mnie.
Sama nie wiem kiedy, z pewnością jeszcze przed s...