Dzień kota
Oto w ścianie mrozy i mrozów się nie boimy. Po mrozach zawsze przychodzi ciepło, pocieszają się. Lecz przepadł nam pan w kurniawie. Był to normalny sąsiad, mawia się, co zawsze kosiarki użyczył i mówił „dzień dobry”. Jak się okazuje, wezwano go przed oblicze świętego kota, który celebruje nad wsią. Kot patrzy na okrągło, mimo że zdradzają go spiczaste uszy. Kotem jest góra. Trzeba tu wejść jakby po schodach, ponieważ na samym szczycie zamontowano nagrobek z krzyżem. To kazalnica. Góra chwieje się na wietrze. Nad wioską zaświeciło słońce, zagląda w trzy okna. Słońce przypomina nam oko kota, zaś jego wąsami są chmury. Pan z żarówką w miejscu głowy wspina się z najostrzejszym ostrzem w ręku, takim, co goli od lewej i od prawej. Do kota także inny pan, w cylindrze i z widelcami. I następny, w czerwonej sukni na wieszaku. I jeszcze jeden, który podobno jest konkubentem. Kot ma myjkę parową i korzysta z niej pod ciśnieniem. W niedzielę każą otwierać wszystkie masarnie. Wioska podnosi się, krząta, łypie pod materace. Trochę się zapomina o panu, co w ścianie obgryza pazurki. List znalazł się, tłumaczy ktoś pod domem ludowym, trzeba by tam zajrzeć do środka, może akurat. Bo owce już się niepokoją, nie niosę kury. Słupem soli sterczy ponad nami święty kot, przyczepił mu się do ogona krzyż niczym rzep. Właściwie może by go szło jakoś udobruchać? Ofiarę złożyć za puszczenie pana z mgieł – stąd wykupują stare połcie i układają w stosy przed kapliczką. Weźcie to przykryjcie czymś, słychać, i rzeczywiście przykrywają jedną ręką, w drugiej trzymają katechizm. Małe myszy wyciągają za ogonki z kapliczki.
(fragment książki)
(fragment książki)