Umarła bliska Ci osoba, która miała być przy Tobie zawsze. Rzeczywistość się rozsypuje. Teraźniejszość pędzi to przodu, podczas gdy Ty wciąż tkwisz w jednym momencie przeszłości. Wszystko rozchodzi się w szwach.
„Żywi ludzie jedzą martwe grzyby, żywe grzyby jedzą martwych ludzi.“
Gałganiarze zawsze razem. No chyba że jedno z nich zniknie. Że pewnej nocy nie wróci do domu, a dusze jego bliskich rozerwą się na drobne kawałki. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zderzą się ze sobą, a trudne emocje wypiętrzą.
Ktoś stracił przyjaciela, ktoś męża, ktoś syna. Ich relacje stały się niewygodne. Ktoś stanął twarzą w twarz z przeszłością, od której uciekał. Ktoś musiał poukładać codzienność na nowo. Każdy miał swoje dylematy oraz dylematy wspólne. Problemy, których przeskoczyć się nie dało.
To wszystko natomiast złożyło się na „Grzybnię“. Tytuł, główny motyw, powtarzającą się metafora. Wielowymiarowy termin, którym Aleksandra Zielińska nieustannie się bawiła. Zrobiła to zgrabnie i z wdziękiem, skupiła się na dramatach jednostek, wyważyła napięcie. W prozie było czuć doświadczone pióro, a jednak tekst bardziej mnie zmęczył niż wywołał we mnie większe reakcje. Biorąc pod uwagę styl oraz pomysły autorki — nie potrafię znaleźć tego powodu.