Wyczekałam się na tę książkę za wszystkie czasy. W sumie dostałam ją rzutem na taśmę. Pani w bibliotece stwierdziła, że byłam cierpliwa to i zostałam wynagrodzona. W sumie, można i tak ;)
Hyperversum to historia szóstki młodych ludzi lubiących spędzać wolny czas przy komputerze. Gra jest przygodowa, a jej bohaterowie odgrywają w niej różne role. Niekiedy poranieni, wychłostani, ranni ale zawsze zadowoleni wracają do zacisza swojego pokoju by następnego dnia wyruszyć w podróż do znajomego świata. Do czasu. Pewnego razu nie wracają. Zamiast obudzić się w wygodnych fotelach, trafiają w oko burzy morskiej, lądują na nieznanej plaży, a wokół roztacza się XIII-wieczna Francja. Wkrótce potem przekonują się czym jest zmęczenie, ból, głód czy śmierć. Śmierć również ta zadana przez nich samych. Bat porwie koszulę na plecach jednego z nich, a ręka która trzymała narzędzie kary należeć będzie do najzagorzalszego ich wroga.
Co trzeba pochwalić? Wydaje się wiarygodna. Jak przyznaje sama autorka szczególnie zwracała uwagę na odtworzenie właściwych realiów epoki, choć zdarzało się jej traktować historię lżej niż na to zasługiwała. Podczas lektury nie miałam wrażenia, że ktoś próbuje zaczepić mnie w plastikowym zamku, który udaje jedynie średniowieczny. Opisy strojów, obyczajów, życia wydają się całkiem prawdopodobne.
Pomysł? Niby oklepany, ale przyznam, że ja chyba nie trafiłam na tak duży skok w czasie. To fakt, nie przepadam za tym motywem, ale tutaj wydaje się bardzo naturalny, może faktycznie dlatego, że wejście w nowy świat wcale nie jest dla bohaterów takie łatwe. A niektórzy z nich do samego końca, nie mogą się do nowego otoczenia przekonać.
Chociaż to książka dla młodzieży, czyta się ją z zaciekawieniem i zainteresowaniem. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy dobrze przymknąć oko.
Mnie znacznie łatwiej i pewnie szybciej czytałoby się Hyperversum w mniejszym formacie czy choćby podzielone na dwie, czy trzy części. Tak, pozostała mi tylko lektura w domu. A w takiej sytuacji oczywiście przerywałam jedno na korzyść drugiego. Największe spustoszenie poczyniła tutaj Allen, ze swoją szaloną rodziną R. Ale jak widać udało się skończyć.
Język Hyperversum jest lekki i przyjemny. I o ile na początku brakowało mi indywidualizacji języka bohaterów, o tyle później przestałam na to zwracać uwagę. Zamiast tego, bardzo ładnie nakreśleni są bohaterowie przy zachowaniu indywidualności. Otoczenie ich zmienia, przystosowują się, ale nadal pozostają sobą. W sumie nie da się ich nie polubić. Młodzi, honorowi, skłonni do poświęceń, odważni, szaleni, młodzieńczy… no i zakochani. Niektórzy w swoich kolegach, a Ian w znanej z kronik i opracowań historycznych Isabeau. Może lekko zbyt idealni, ale widać taka była wizja autorki. Lekka naiwność stanowi nieodłączny element życia młodego człowieka.
Za to końcówka jest paskudna. Nie ma wyjścia - trzeba szybko chwytać się za drugą cześć i czytać. Otwarte zakończenie, brak HEA, w sumie nawet brak nadziei na HEA jest w tym wypadku bardzo niedobrym rozwiązaniem.
Wydana jest również część trzecia, a w zapowiedziach i czwarta, ciekawe tylko czy ktoś pokusi się o wydanie jej u nas.