Wyczytałem, że książka ta dostała nominację do nagrody Nike, bodajże w 2004 roku. Po jej przeczytaniu zbytnio nie dziwię się, że tylko na nominacji się skończyło.
Owszem, jest to kompendium wiedzy na temat Stanisława Augusta, jednak książka napisana szalenie jednostronnie. Laurka taka, gdyż rzeczony Staś jawi się jako facet bez wad. Delikatny jak francuski piesek, musi znosić te sarmackie zwierzęta (cóż za poświęcenie), oczytany, władający językami, wrażliwy i przystojny też, prawdomówny, cnotliwy i inne takie- święty. Następuję pewien istotny problem: tak ogromną ilość informacji o głównym bohaterze i wydarzeniach w których brał udział, trzeba jakoś przerobić na formułę niby opowieści. Żeby i młodzi się zainteresowali, a całość sprawiała bardziej przyswajalne wrażenie. Ale Pan Hen straszliwie to uprościł.
Mamy więc setki stron biografii nie tylko Stanisława Augusta, ale i jego kompanów, znajomych, znajomych tych znajomych i kochanek znajomych tych znajomych. Opisów praktycznie zero, dialogów ciężko się doszukać, warstwa fabularna potraktowana po macoszemu. Gdyby wziąć suche, podręcznikowe informacje, trochę „zmiękczyć”, dorzucić na początek zdanie narratora w stylu: „Witajcie, nazywam się Gaston Fabre i teraz opowiem o moim przyjacielu- królu Stasiu”, to by wyszło właśnie coś takiego.
Do faktologii się nie będę czepiał, bo to skrupulatna biografia, poprzetykana gęsto fragmentami listów i autentycznych wypowiedzi, przy okazji próbująca wybielić króla powszech...