Pani Henryce Orłowskiej daleko jest do typowej emerytki - jest aktywniejsza niż niejedna dwudziestolatka, ciągle uczy się czegoś nowego, korzysta z życia. Dzięki otrzymanemu niedawno spadkowi postanawia wybrać się na wycieczkę do Paryża, ale zanim jeszcze autokar zdąży przekroczyć polską granicę, jeden z pasażerów zostaje zamordowany. Zachęcona swoim niedawnym sukcesem w roli detektywa, pani Henryka postanawia przeprowadzić własne śledztwo i odkryć, kto z zaledwie kilkorga uczestników wycieczki dopuścił się tego czynu. Czy i tym razem jej metody okażą się skuteczniejsze, niż wysiłki policji?
“Pani Henryka i morderstwo w autokarze” to już drugie spotkanie z sympatyczną emerytką, którą mogliśmy poznać w debiucie literackim Katarzyny Gurnard: powieści “Pani Henryka i morderstwo w pensjonacie”. Bohaterka została okrzyknięta polską panną Marple i trudno odmówić temu określeniu słuszności: obie panie mają już swoje lata, ale zachowały ostre jak brzytwa umysły i potrafią wykorzystać swoją znajomość ludzkiej natury w służbie sprawiedliwości. Od wielu lat jestem fanką panny Marple, ale i panią Henrykę zdążyłam już bardzo polubić. Autorka stworzyła nietuzinkową postać - ciepłą, dobroduszną staruszkę, która jednak ani myśli siedzieć w domu i dziergać, ale ma sto pomysłów na minutę i chce czerpać z życia pełnymi garściami, póki pozwala jej na to zdrowie. Chociaż teoretycznie ściganie przestępców nie jest zajęciem dla starszej pani, to w roli detektywa pani Henia odnajduje się zaskakująco dobrze i zawsze wie, jak dotrzeć do ludzi, żeby uzyskać potrzebne jej informacje.
Powieść opiera się na popularnym dla kryminałów schemacie: zostaje popełniona zbrodnia, grono podejrzanych jest bardzo wąskie, choć z pozoru wszystkim brakuje motywu, a proces śledztwa ostatecznie wyłania mordercę. Na takiej bazie napisano już tysiące książek, ale każdą kolejną, która wpada w moje ręce, czytam z przyjemnością, próbując odgadnąć, kto zabił. Zwłaszcza, jeśli jest to ciepła i pozbawiona wulgarności komedia kryminalna. Katarzyna Gurnard powołała do życia bardzo barwne grono podejrzanych, wśród których znajdują się: niemalże zakochany w swoim autokarze kierowca, przewodniczka, uzależniona od Netflixa, z pozoru typowy koks, który okazuje się miłośnikiem literatury, kucharz-artysta, marzący o własnej restauracji, czy młody pisarz, autor wiekopomnego dzieła o inwazji pingwinów-ludojadów z Marsa. Grono teoretycznie obcych sobie ludzi okazuje się mieć ze sobą więcej wspólnego, niż początkowo się zdawało, a pani Henryka jest zdeterminowana, żeby odkryć wszystkie skrzętnie ukrywane przez nich sekrety. Przyznam, że najbardziej urzekła mnie postać Kacpra - napakowanego czytelnika, tak łamiąca stereotypy. Raczej rzadko spotyka się stałego bywalca siłowni, który w kieszeni zawsze miałby książkę i każdą wolną chwilę, dosłownie każdą, poświęcał na lekturę.
Powieść pani Gurnard spokojnie można pochłonąć w jeden wieczór, bo jest bardzo przyjemnie napisana, pełna humoru, a przygody sympatycznej emerytki wciągają jak odkurzacz. Pani Henryka po raz kolejny zadziwiła mnie swoją energicznością, błyskotliwością i pomysłowością - chciałabym być równie aktywna, kiedy będę w jej wieku! Zakończenie, podobnie jak w pierwszej części, nie jest zbyt spektakularne (po cichu liczyłam na rozwiązanie w stylu “Morderstwa w Orient Expressie”), ale nie wpływa to na mój pozytywny odbiór powieści. Po raz kolejny świetnie się bawiłam z panią Henryką i mam nadzieję, że autorka pozwoli jej w przyszłości znowu wcielić się w rolę detektywa.