Książka „Penguin Bloom” na pierwszy rzut okaz wydaje się być bardzo niepozorna. Mało tekstu, mnóstwo zdjęć, szerokie akapity. Ot, lektura na jeden wieczór, w dodatku taki nie za długi. Jednak ładunek emocjonalny, który ta niepozorna książka za sobą niesie, jest ogromny.
Szczególnie dotknęło mnie ostatnich kilkadziesiąt stron. Osobisty komentarz Sam Bloom jest tak intensywny, a zarazem tak motywujący do działania, że mam ochotę wypisać sobie co najmniej kilkanaście cytatów i ponaklejać je na ściany w całym domu.
Jest to historia o ogromnym cierpieniu, niesprawiedliwości losu, sile rodzinnych więzi, a także tym, jak ważna jest siła psychiczna w obliczu chorób fizycznych.
Być może książka zrobiła na mnie wrażenie dlatego, że sama zmagam się z nieuleczalną chorobą. Mogłam po części utożsamić się z Sam Bloom, mogłam też utożsamić z nią jedną z osób z mojego bliskiego otoczenia. Czytając, miałam przed oczami mnóstwo scen, w których sama uczestniczyłam – zarówno jako osoba chora, jak i jako ta druga strona, czyli jako bliski osoby chorej.
Nie spodziewałam się, że po lekturze „Penguin Bloom” będę miała tyle przemyśleń, tyle zaznaczonych cytatów i tyle emocji w sercu. Polecam!