Ciastko budyniowe, które chroni przed pechem. Scone z rodzynkami, które zachęca do przyjęcia przeprosin. Ananasowa magdalenka, która działa na złamane serce. Słodkości, które pomagają w codzienności, ale ich skutki lubią odbijać się na korzystającym z magii. Ludzie za ich pomocą próbują załatwić swoje sprawy, ale zapominają, że wszystko ma swoją cenę. I że nie zawsze oczekiwane skutki będą jednak dla nas korzystne.
„Piekarnia czarodzieja" to koreańska współczesna baśń, gdzie znajdziemy wzmianki o Jasiu i Małgosi, Królewnie Śnieżce oraz Roszpunce, ale cały jej czar znacząco różni się od tego, co zwykle znajdujemy w literaturze tego typu. Jest gęsto i mrocznie. Trochę przytulnie i trochę boleśnie. Głównym bohaterem jest chłopiec, który dopiero wszedł w wiek nastoletni. Nie zawsze rozumie on działania Piekarza-Czarodzieja, więc ich relacja jest dla niego prawdziwą szkołą życia. Świat wokół nich to przemoc, samobójstwa, gwałty, pedofilia czy stalkerstwo, ale jest to przedstawione początkowo dość niewinnie, by z czasem uderzyć w czytelnika pełną mocą.
„...i przede wszystkim dlaczego ludzkie uczucia nie mogą się rozpuścić jak sól w gorącej wodzie? U niektórych puszka tuńczyka ma dłuższy termin ważności niż emocje.
Nagle zdałem sobie sprawę, że sól się rozpuszcza, ale nie znika. Bez siłowego oddzielenia pozostanie w wodzie na zawsze."
Powieść potencjał miała duży, ale mniejsze oraz większe potknięcia sprawiły, że traciła w moich oczach. Można było...