Spodobała mi się ta książka bardziej niż myślałam, chociaż zdaję sobie sprawę, że to, co jest dla mnie atutem, może być wadą dla innych czytelników.
Autor „Powrotu do Reims” jest intelektualistą, człowiekiem światowym, z czego jest wyraźnie dumny, homoseksualistą. W pewnym momencie swego życia odciął się od swojej rodziny pochodzącej z klasy robotniczej, negatywnie, jak sądził, oceniającej jego życiowe wybory (jest zdziwiony, kiedy zdarza mu się odkryć, że się mylił). Ucieczka z Reims spowodowana była jednak przede wszystkim tym, że wstydził się i niejako wyparł swego pochodzenia. Po latach dokonuje rozliczeń głównie sam ze sobą, chociaż „rozliczanych” jest nieco więcej, np. francuska lewica.
Żeby umieścić swoje doświadczenia w szerszym kontekście, autor sięga m.in. do teorii Pierre’a Bourdieu. I jak on to robi, z jaką pasją i namiętnością! Mam do Bourdieu podobnie żywy, choć może nieco mniej emocjonalny stosunek, bo i mnie on na parę rzeczy otworzył oczy (z zachowaniem wszelkich proporcji, bo nasz system klasowy jest znacznie łagodniejszy od francuskiego). I to właśnie pokrewieństwo myśli, odczuć, wrażeń jest dla mnie największą zaletą tej książki. Przypuszczam jednak, że jeśli kogoś Bourdieu czy Foucault ni ziębi, ni grzeje, to będzie rozważaniami autora znużony.