Po „Śmierci pięknych saren”, po świetnej biografii Pavla pióra Kaczorowskiego „Puchar od Pana Boga” jest ciągiem ulotnego kontinuum, jakiejś nieopisanej, niebanalnej przyjemności, ciepła i jedynego w swym rodzaju oczarowania i współodczuwania pisarstwa Ota Pavly.
Opowiadania, których tematem jest sport, z pozoru mogą wydać się nudne. No bo cóż może obchodzić jakiś zapomniany czechosłowacki piłkarz? Przegrany mecz, hokeista albo kolarz? Ale właśnie całe piękno tkwi w tym, że Pavel pisze tak, że pochłania nas całych.
I jak to zwykle bywa w czeskiej literaturze tamtych lat, spod warstwy groteski i surrealistycznych, zupełnie wymyślonych, a niekiedy całkiem prawdziwych, „przygód” opisywanych bohaterów (a i samego ich autora – bywa, że sama obietnica słoika marynowanych prawdziwków jest wystarczająca, aby Pavel napisał coś o pewnej drużynie), wyłania się ciemne tło komunistycznych rządów, strachu i potrzeby wolności. Temat rywalizacji wydaje się wtedy przykrywką i jak np. w opowiadaniu o matce pewnego alpinisty, staje się wzruszającą opowieścią o stracie.
Liczy się przyjaźń, wiara w zwycięstwo (ale nie za wszelką cenę) i wola walki (tak, chyba o tę walkę „się rozchodzi”, to człowiecze „niepoddawnictwo”). Pavel nie gloryfikuje herosów – sportowcy to ludzie z krwi i kości, bywają zmęczeni, zagubieni, samotni. Starzeją się, wypadają z szeregu i prócz kłopotów z rowerem, zmagają się z codziennością – miłością, rodziną, życiem.
I...