Seria z Sewerynem Zaorskim zaskakuje mnie w pozytywny i negatywny sposób. Jej drugi tom sprawił, że nie byłam pewna, czy chcę brnąć w nią dalej. Nie lubię jednak niedokończonych spraw, więc dość szybko zdecydowałam się na trzecią wyprawę do Żeromic. Miałam nadzieję, że dzięki temu łatwiej mi będzie zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach, ale niestety te nowe ich nie przysłoniły. Przynajmniej nie mi.
"Szepty spoza nicości" to książka, o której znowu mogę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiej po Remigiuszu Mrozie. Opisana w niej historia zahacza o wątki związane z II wojną światową, w dość luźnej mimo wszystko interpretacji autora. Nie jest tajemnicą, że ja takiej literatury unikam, ale tutaj na szczęście nie było mowy o okrucieństwie tamtych czasów.
Lubię historie, w których dużą rolę odgrywa symbolika, jakieś szyfry, coś w stylu młodzieżowych powieści przygodowych. Rzadko udaje mi się cokolwiek rozwiązać, ale mimo to czerpię przyjemność z czytania o tym, jak bohaterowie to robią. Jeśli dołożyć do tego jeszcze intrygę kryminalną, to już w ogóle materiał na książkę idealną dla mnie.
Niestety ani te zagadki, ani intryga kryminalna mnie nie porwały, a jedynie nużyły. To wszystko było dla mnie takie niezbyt wciągające, zbyt wiele było tam faktów, które nic do całej historii nie wnosiło. Irytują mnie takie sprawy, nawet jeśli finalnie wszystko się jakoś łączy.
Jeszcze bardziej działało mi na nerwy udawanie, że wydarzenia z drugiego tomu nie miały miejsca. Ja rozumiem, że każdy przeżywa coś takiego na swój sposób, ale kluczowe jest tu słowo "przeżywa". I nie przekonuje mnie w tym przypadku wersja z zapominaniem i ruszaniem dalej, raczej mam wrażenie, że autor nie udźwignął tego, co zgotował swoim bohaterom i próbował to przemilczeć. W moim odczuciu nie wyszło, za to było niezwykle sztucznie.
"Szepty spoza nicości" to trzeci tom serii z Zaorskim i niestety mam wrażenie, że z każdym kolejnym jest tylko gorzej i zamiast czegoś kryminalnego wychodzi mało autentyczne romansidło.
Moje 5/10.