Największą zaletą powieści jest możliwość obcowania z kunsztownym stylem Autorki. W jej prozie można się zanurzyć i smakować celne obserwacje, plastyczne opisy, eleganckie puenty.
Natomiast sama bohaterka irytowała mnie, nie rozumiałam jej postępowania ani motywów jej działań.
Wychodzi oto Rose z trudnego dzieciństwa, w którym nie było miłości i akceptacji, z oschłą, praktyczną i zabobonną macochą zamiast matki, z biedy i zapuszczonej prowincji, ze szkoły, w której równano do dołu, nigdy do góry, gdzie podcinano skrzydła, zamiast wyłuskiwać talenty. Tak, na tym etapie jej współczułam i kibicowałam.
Po czym... z pełną premedytacją wychodzi Rose za mąż za mężczyznę, którego nie kocha, a nawet nie szanuje, ale wraz z beznadziejnym mężem zyskuje dobrobyt. Wejdzie w wiele jeszcze innych niewłaściwych relacji, nie wierzy w siebie, więc łaknie pozytywnego osądu od ludzi, którymi nieraz pogardza, przed którymi gra różne role. W końcu zawodowo jest aktorką.
Przez całe życie Rose nie wierzy w siebie i poszukuje akceptacji. Powinna więc do końca budzić moje współczucie.
Niestety, budzi irytację i zażenowanie. Nie panuje nad swoim życiem, przez co krzywdzi innych, jest zimna i odpychająca. Opowiadanie na przyjęciu o śmierci swojego zwierzaka (która nastąpiła z jej winy), wyłącznie w celu zwrócenia na siebie uwagi towarzystwa i odzyskania w ten sposób pewności siebie, dopełniło czary mojej goryczy.
Nie, nie kupuję cię, Rose. Nie jest tak, że jesteśmy...