Znam i cenię kilka książek Marcina Szczygielskiego dla dorosłych czytelników, wiedziałam, że pisze też dla młodszego odbiorcy i jest w tej dziedzinie nagradzany. „Za niebieskimi drzwiami” to moje pierwsze zetknięcie się z jego twórczością tego typu. Udane. Najpierw obejrzałam film i spodobał mi się ogromnie, sięgnęłam więc po książkę. Film był tak dobry, że czytając, widzi się i słyszy aktorów. Książka – czego należało się pewnie spodziewać – jest od filmu o wiele bogatsza, a niektóre wątki inaczej poprowadzone. Pewne sprawy się wyjaśniają, ale nie wszystkie, zakończenie zaś nie zamyka, moim zdaniem, tej historii ostatecznie. Świat za niebieskimi drzwiami autor odmalował bardzo szczegółowo, przekonująco i sugestywnie – muszę dodać, że reżyser jeszcze lepiej na ekranie pokazał jego tajemniczość i grozę.
Przenosząc się wraz z bohaterami za niebieskie drzwi dorosły czytelnik ma okazję odbyć cudowną wycieczkę do krainy fantazji i przypomnieć sobie, jak to jest, gdy będąc dzieckiem, po prostu wierzy się, że wszystko jest możliwe. Gdy nie ma ograniczeń, a świat, w którym się znaleźliśmy, przyjmujemy jako oczywistość, bez względu na to, jak bardzo by się różnił od tego, który znamy. Dzieci potrafią przecież stworzyć sobie najbardziej fantastyczną rzeczywistość i poradzić sobie w niej. Łukasz i jego przyjaciele przystępują do działania, bo muszą rozwiązywać problemy i odkrywać tajemnice piętrzące się jak nici Krwarca. Spontaniczność, pomysłowość, kreatywność wygrywają z wątpliwościami i strachem. Po prostu trzeba coś zrobić – trzeba działać natychmiast. Inaczej wszystko przepadnie.
Oczywiście ważny jest też wątek pozostawania w śpiączce – świetnie wykorzystany do zareklamowania działalności Ewy Błaszczyk. W tej kwestii czeka czytelnika pewne zaskoczenie, co jest korzystnym zabiegiem dla akcji książki – wartkiej i nienużącej.
Co jeszcze? Ano to, że do każdych drzwi trzeba pukać… a kto wie, co z tego pukania wyniknie…