Nurt true crime w literaturze rozwija się coraz prężniej, a tym samym zaczyna cechować się wielką różnorożnością pod względem stylu, formy czy konwencji. Ja jestem w tym aspekcie dość konserwatywna, najbardziej lubię reportaże pisane w obiektywny sposób ze szczególnym naciskiem na fakty. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam oryginalności.
"Zabić wszystkich" to kolejna książka Ryana Greena, którą zdecydowałam się przeczytać. Po "Mamie od tortur" wiedziałam czego mogę się spodziewać, dodatkowo tym razem nie miałam wcześniej styczności z historią, jaką opisał tu autor. Po lekturze nie dziwię się, że nigdy o tej sprawie nie słyszałam, bo w moim odczuciu jest dość słabo udokumentowana, co wynika z pewnością z faktu, że miała miejsce na początku minionego wieku.
Historia Carla Panzrama jest przerażająca, o ile jest w pełni prawdziwa. Zdziwiłam się bardzo pod koniec tej książki, gdy okazało się, że została spisana przede wszystkim na podstawie wspomnień samego zbrodniarza. Nie ulega wątpliwości, że przebywał w poprawczaku i więzieniu, ale to, co działo się pomiędzy takie pewne dla mnie już nie jest. Znane są w końcu przypadki, gdy zwyrodnialcy wyobrzymiali swoje przestępcze dokonania, choćby po to, by zaimponować współosadzonym.
Carl Panzram z całą pewnością był modelowym wręcz sprawcą seryjnym, choć w jego czasach takie nazewnictwo jeszcze nie funkcjonowało. Trudne dzieciństwo, drobne przestępstwa, ciągłe upokorzenia i zupełnie nieodpowiednie met...